Komu bije dzwon?

Będzie krótko, zwięźle i optymistycznie. W sam raz na Wielkanoc. Tylko spoilery będą mało jajeczne.
Bo tym razem wujek Moffat nie popełnił identycznego błędu jak w „Asylum of the Daleks” i kolejną transzę odcinków „Doktora Who” zaczął epizodem niemal idealnie wypranym z tego wszystkiego, czego w jego pisaniu nie znoszę. Za to „The Bells of Saint John” dały mi mnóstwo rzeczy, które w tym serialu zawsze lubiłam i których mi ostatnio bardzo mocno brakowało.

Czy jest przygoda i akcja? Oj tak. Dużo biegania („an awful lot of running” :D), dużo zmieniania miejsc, dużo klikania (wszak wojujemy z czymś, co siedzi w wifi), no i przede wszystkim pościgi na motocyklu niczym w filmie z Ósmym lata temu. Że już o samolocie nie wspomnę.
Czy są dobre pomysły? No chociażby to całe wifi. I Spoonheadzi. Niby coś o takiej nazwie nie może cię przerazić. NIBY. Dopóki nie zobaczysz na własne oczy, jak toto dziadostwo wygląda. (I jak kręci szyją.)
Czy jest humor? Krótko – Doktor, który nie umie pilotować samolotu, Doktor, który zbiera drobne na śniadanie do fezu, Clara, która pędzi przez czas i przestrzeń z kubkiem w ręku.
Czy są fajni towarzysze? Pomijając całe towarzyszące jej wibbly wobbly, Clara swoim trzecim wejściem zdecydowanie przebija dwa poprzednie. Bystre toto, nieco pyskate, w sam raz. Wprawdzie wiedząc, kto głównie stoi za scenariuszem teraz, mam potężne obawy, żeby w ciągu kolejnych odcinków ktoś nie zrobił z niej rozwrzeszczanej i niestabilnej emocjonalnie zdziry (khemkhemAmyPondkhemkhem), a poza tym nie dostrzegam w niej po tym jednym odcinku jakichś naprawdę wyrazistych cech, ale póki co radośnie staram się tego nie dostrzegać.
Czy są dodatkowe myki? Tumblr doszukał się wielu. Od napisu i rysunku na okładce książki (z których ten pierwszy mnie zdeka wpienił, bo skoro Pondy poszli do diabła, to niech nie wracają w żaden sposób) po jakieś drobiazgi w tle, z szalikiem Czwartego i numerkiem 23 włącznie. Ale najważniejszy jest jeden. RICHARD E. GRANT IS BACK, BITCHES. To daje dużo nadziei, że jego słabo napisana rola w świątecznym specjalu to tylko jakiś ułamek większej i przede wszystkim sensowniejszej całości. I nadzieja na jakąś aluzję do „Scream of the Shalka” w przyszłości. Wiem, jestem upierdliwa w tej kwestii, ale u licha, należy się.

A jeśli dorzucimy jeszcze do tego, że w dniu premiery gruchnęła całkowicie potwierdzona wiadomość, głosząca iż David Tennant i Billie Piper wracają na 50-lecie, w dodatku w towarzystwie Johna Hurta, to wychodzi nam naprawdę świetny whoviańsko dzień. Rzekłabym nawet – fantastyczny (if you know what I mean :D). Wprawdzie i tak od razu w fandomie, jak to w fandomie, zaczęły się narzekania, że dlaczego oni, że dlaczego nie klasyczni Doktorzy/towarzysze, że syf, ale prawdę mówiąc, kto by się tam przejmował. Dobrze jest!

Jedna myśl na temat “Komu bije dzwon?”

  1. O, nie widziałam tego wtedy :] Doctor na motorze był dobry – mam wrażenie, że tylko nam się skojarzył 😀 I fajnie, że ta Wielka Inteligencja będzie dłużej – naprawdę się zdziwiłam (pozytywnie!), kiedy to zobaczyłam, bo nigdy nie sądziłam, że taka informacja może przesiedzieć cicho za kulisami.
    W ogóle jest fajnie. Zapamiętamy sobie tę siódmą serię, oj, zapamiętamy, długo nie było tak (hmm) fantastycznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *