Świąteczne książeczki

Moje życie to ostatnimi czasy z zasady zawsze tak zwany niekończący się tunel nostalgii, ale w okresie bożonarodzeniowym to jeszcze bardziej. Nagle przy wyciąganiu z upchanych po szafach pudeł z ozdobami choinkowymi znajduje się pierdyliard innych starości, o których człowiek już dawno zapomniał, chociaż kiedyś bardzo je lubił. Sporo wśród nich wszelakich książek i książeczek, bo tego w domu zawsze było dużo. Tych dziecinnych też. Wiecie, mnie zawsze wpajano, że książek się nie wyrzuca, oddawać „bo wyrosłam” nie lubiłam (z jakiej racji obcy ludzie mają się za darmo paść na tym, co moje? :P), więc się ostały. I ku mojemu zaskoczeniu było wśród nich całkiem sporo takich o tematyce świątecznej. Tak w sam raz na teraz. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że to bardzo fajny temat na jakąkolwiek świeżą notkę, zdecydowanie bardziej oryginalny od jakichś tam zwykłych życzeń czy coś, to… No wiecie 😀

„Wigilijny wieczór”, Wydawnictwo Elżbieta Jarmołkiewicz, Zielona Góra, 1992 – książeczka najstarsza i najbardziej tajemnicza. Pozbawiona jakichkolwiek adnotacji na temat autora, ilustratora i te pe. Tylko data wydania i wydawnictwo. Dość popularne za moich czasów zresztą, bo do dzisiaj pamiętam sterty sygnowanych przez nich kolorowych książek na księgarnianych półkach. Głównie takich drukowanych na grubych, tekturowych stronach z przeznaczeniem dla młodszych dzieci. Czasem z dodatkowymi atrakcjami. Takimi, jak na przykład właśnie w mojej książeczce – powycinane, „schodkowe” strony tworzące śmieszną mozaikę. Jeśli można to tak nazwać, bo zdecydowanie lepiej się na to patrzy niż o tym opowiada. Oj tak, podobało mi się to. Podobnie ilustracje, ze szczególnym naciskiem na dwie konkretne, uwiecznione w miarę możliwości na poniższych fotografiach – zupełnie serio potrafiłam godzinami wgapiać się w każdy szczegół choinki czy rozrzuconych po pokoju zabawek. Tylna strona okładki zdradza, że wydano jeszcze trzy inne historyjki o podobnej formie i tematyce, ale ja mam tylko tę jedną.

Bruce Talkington „Święta z Kubusiem Puchatkiem”, ilustr. Alvin White Studio, Egmont Polska, Warszawa 1993 – wydawnictwa wszelakie z postaciami z uniwersum Disneya w latach 90. stały się tak stałym elementem naszych dziecinnych krajobrazów, że nie ufam ludziom z mojej generacji, którzy nawet jednej takiej książki nie mieli. U mnie po wyciągnięciu z różnych zakamarków i policzeniu mogłaby wyjść całkiem spora liczba… A ten konkretny tomik w dodatku był poświęcony akurat tym bohaterom, których lubiłam chyba najbardziej i z których nie wyrosłam, w przeciwieństwie do różnych Małych Syrenek, Bernardów i Bianek czy Królów Lwów, gdzie dystans iluś lat obnażył niestety lub stety wszystkie niedoskonałości. Więc skoro miałam i książkę kucharską z Kubusiem Puchatkiem (tak, naprawdę było coś takiego wydane), i małą książeczkę o Kubusiu i nawałnicy, i małe gumowe figureczki bohaterów, to i świąteczną historyjkę w formie pisanej powinnam była posiadać. Jest baaardzo w kubusiowym stylu – bo dialogi, a i tylko miś o bardzo małym rozumku mógł wpakować się w taką sytuację, jak ta opisana w „Świętach…”. Włącznie z takim a nie innym wykorzystaniem skarpet.

Marek Głogowski „Pomocnicy świętego Mikołaja”, ilustr. Joanna Sedlaczek, Vama S.C., Warszawa 1993 – cienka, niby taka niepozorna, a jednak… Kolejna książka, gdzie historyjka oczywiście miała swoje znaczenie, ale i tak więcej czasu spędziłam nad studiowaniem ilustracji. Ale jakie one były. NO JAKIE. Któremu plastykowi chciałoby się zrobić obrazek panoramy miasta pełnej przypadkowych przechodniów w różnych sytuacjach, szyldów nad witrynami sklepowymi, ba, nawet kotów wędrujących swoimi drogami gdzieś pod murem? Albo pokój ze wszystkimi obrazami na ścianach, talerzami w kredensie i książeczkami rozrzuconymi na podłodze? No właśnie. Można brnąć w stylistykę, gdzie na ilustracjach pojawia się tylko to, o czym mówi tekst, ale z drugiej strony można się pobawić i ustawić w tle mnóstwo szczegółów, które wprawdzie nie mają większego znaczenia, ale od razu to wszystko zyskuje masę życia. A tak poza tym – ile ze znanych wam dziecinnych wydawnictw posiada grę planszową opartą na opowiadaniu na ostatnich stronach? 😀

Książeczki z serii Tyci Tyci – „Wigilia w górach” i „Wkrótce zjawi się Boże Dziecię”, Egmont Polska, Warszawa 1993 – kto jeszcze pamięta te drobiazgi mniej więcej wielkości dłoni, do kupienia za symboliczną wręcz sumkę nawet w kioskach? Dlatego zazwyczaj to tych książeczek się miało najwięcej. U mnie też znalazło się ich sporo, ale głównie ze względu na fakt, że sporą ilość swego czasu „odziedziczyłam” bodaj po starszej kuzynce. Druga z wymienionych była chyba w tej grupie, pierwszą na pewno miałam od nowości. I choć niby to siebie podobne, to tak naprawdę bardzo różne. Tu cała historyjka, tu zbiór bożonarodzeniowych wierszy. Tu ilustracje i w kolorze na osobnych stronach i czarno-białe przy tekście, tam również kolorowe wciskają się między kolumny literek. Ale obie zawsze ładne.
„Przedświąteczne przygotowania”, seria Pixi, TM-Semic, Warszawa 1993 – a tutaj jest jakby inaczej. Ilustracje na białym tle, fabuła oparta o kolejne okienka kalendarza adwentowego – nie wszystkie, oczywiście, przecież to maleńka książeczunia. W swojej specyficznej prostocie urocza i zdecydowanie w klimacie tytułowych przygotowań.

Tak to było. Takie oto historyjki i obrazki na swój sposób kształtowały świąteczną atmosferę tych wszystkich dawniejszych Bożych Narodzeń. Fajnie było. Naprawdę bardzo fajnie. Kto wie, może dzięki dogrzebaniu się z okazji tego wpisu do tych książek coś z tego uszczknę na ten rok. Trochę tak zwanego „the spirit of Christmas” zawsze się przyda.
Zaś wam wszystkim, którzy to czytacie, życzę dość tradycyjnych rzeczy, które jednakże zawsze okazują się być bardzo potrzebne – takich jak zdrowie, szczęście i pomyślność – a ponadto jeszcze zadowolenia z życia, masy pieniędzy oraz wszystkich wymienionych powyżej w nowym i mam nadzieję dobrze zapowiadającym się 2014 roku. To ostatnie również dlatego, że znając moje lenistwo aż do początku stycznia nic świeżego się tutaj nie pojawi 😀

5 myśli na temat “Świąteczne książeczki”

  1. Ojej, jakie ładne! Że też takich filmów animowanych nie ma (zwłaszcza dzisiaj), tylko jakieś amerykańskie cudactwa z reniferami i innymi arturami ratującymi gwiazdkę X)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *