Prehistoriońsko

Panowie i panie, dzisiaj 1 listopada.

 

W sumie nie chciało mi się za bardzo pisać, ale Hasia mnie wzięła i swoją notką sprowokowała. Chociaż nie tylko. Bo doszłam do wniosku, że cieszę się cholernie, iż prawie cały dzień spędziłam bez dostępu do mediów, bo wielce możliwe, że bym ochujała do szczętu. Tak, tak. Telewizja normalnie lubi nas różnymi rzeczami bombardować, a w takie dni jak ten robi się to szczególnie upierdliwe. Pomijam wspominanie znanych nieżyjących w formie do bólu nadętej i powierzchownej. Pomijam n-te powtórki tych samych polskich staroci. Ale, do ciężkiej cholery, te wszystkie filmidełka, które z założenia mają być superhipermegagłębokoporuszające, wywołują u mnie chęć zwrotu. W chwili, gdy stukam w klawiaturę, z braku innej opcji mój odbiornik jest nastawiony na Jedynkę, gdzie – oczywiście! – adaptacja „Oskara i pani Róży”. Iezu. Widziałam kilka lat temu i bez zmian. Nadal wielkie, dumne słowa w ustach dziecięcych aktorów zgrzytają jak młyńskie kamienie. Chociaż to chyba jeszcze nic. Gorzej jest w serwisach informacyjnych. Wiecie, 10 kwietnia i te sprawy. Mam deja vu z dodatkiem czarnych wdów, które mają podejrzanie za dużo do powiedzenia i za dużo do zażądania jak na kogoś, kto stracił kogoś podobno bliskiego. Zaczynam się poważnie obawiać dnia, kiedy władze każą nam wszystkie nazwiska wykuć na blachę i znać jak poczet królów polskich.

Zaiste, nie ma nic lepszego niż pudło z okienkiem wmawiające ci, co należy dzisiaj robić.

 

Chyba dlatego wolę mały, rodzinny spędzik. Zwłaszcza, że cel jest jasny – żywi się spotykają. Bo o lastryko zmarłych dbał ktoś przez resztę roku. Nie ma tego całego nadęcia, ten całej dzikiej celebracji. Ot, jest okazja, to przyjeżdżamy na rosół i bigos. Wprawdzie dopiero po wizycie na cmentarzu, ale jednak. Zwłaszcza, że po krótkich przeliczeniach wychodzi oczywisty rachunek – więcej czasu z wizyty spędziliśmy nad talerzami. I prawidłowo, bo tak naprawdę tylko ci, którzy żyją, mają potrzebę towarzystwa rodziny. Oczywiście nie obyło się bez rewii mody i innych takich, ale to akurat u napotkanych osób. To trochę wyświechtany motyw, ale bardzo dosadnie obrazujący polskie podejście. Bo czy wujkowi nieboszczykowi robi różnicę to, czy jego siostrzenica przyjdzie w krótkiej spódniczce czy bez? Niechaj przyjdzie i w worku po kartoflach – byleby przyszła i to nie tylko dzisiaj, bo ją olśniło.

 

Na koniec ze smutkiem chciałabym ogłosić, że z tym rokiem na moim osiedlu upadła tradycja halloweenowa. Nie zapukał do nas nikt. Nawet jeden duszek w prześcieradle zwiniętym mamie. Może i byli, ale nas nie zastali. Co nie zmienia faktu, że grupka, na którą natknęłam się wracając wczoraj do domu, składała się tylko z mumii i pirata z Karaibów. Ech, gdzie te czasy, kiedy po mieszkaniach łaziła gromadka po siedem, osiem osób? To se ne vrati, zdaje się. Nie tylko dlatego, że od czasu, kiedy my powyrastaliśmy z zabawy, na osiedlu zabrakło dzieci w wieku adekwatnym i są tylko maluszki, które muszą do tego podrosnąć. W ogóle od dłuższego czasu nie widzę, żeby dzieci spędzały na podwórku tyle czasu, co my niegdyś. Większość „mądrych” zwala to na „komputery i Internety”, ja osobiście bym stwierdziła, że to raczej wina rosnących wymagań i wyścigu szczurów już od etapu przedszkola, ale to temat na osobną rozprawę. A już zupełnie inna rzecz, że antyhalloweenowa nagonka zdaje się rozrastać, a wyśmiewany przeze mnie rok temu pomysł przebierania dzieci za świętych zyskuje sobie coraz więcej zwolenników. Pozostaje mi tylko westchnąć – biedne dzieciaki!

2 myśli na temat “Prehistoriońsko”

  1. szczerze zazdroszczę braku gówniarzy na podwórku. u nas co prawda nie chodzą przebrane (a szkoda:)), ale na dworze jest ich aż nadto.

  2. Ej, ja uważam, że pomysł przebierania się za świętych jest super. Sama bym poszła.Przynajmniej rodzic umie dzieciakowi wyjaśnić, skąd to i radocha też jest.Bo niestety o Halloween zazwyczaj wiedzą tyle, że jest „złe i z Ameryki”, a to jakby nie o to chodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *