Fejm

Jako przedstawiciel czegoś, co zwie się po łacinie homo faber, w naturalny sposób marzy mi się sława. Nie jako sama w sobie, ale jako duża ilość odbiorców aprobujących to, co tworzę. Rysunki, słowo pisane, whatever. Wiedząc, że szczęściu trzeba pomagać, próbuję uskuteczniać to różnymi sposobami – a to wysyłać coś na konkursy, a to umieszczać w Sieci dajmy na to. Wiecie, DeviantART, opowiadania.pl, te sprawy. Efekty są… średnie. Znaczy się niezadowalające jak dla mnie. Czyli może dobre. No, nieważne. W każdym bądź razie „znaność” moich wytworków nie jest zbyt szeroka. Raz tam, wieki temu, w czasach, kiedy jeszcze nie korzystałam z Internetu, jakieś moje krótkie, mało wyrafinowane w gruncie rzeczy opowiadanko opublikował cieszący się wtedy całkiem niezłą renomą „Świat Seriali”. Wprawdzie pod nijak nie kojarzącym się ze mną pseudonimem, ale zawsze coś, czym można się pochwalić 😀 Jeszcze ostatnio równorzędna pierwsza nagroda w konkursie plastycznym u Młodych Panów. I parę innych rzeczy. Ale mi się wydaje, że to malutko. Ambitna jestem. Niestety.

Po co ten marudniczy wywód? Otóż ostatnio sobie zdałam sprawę, że sytuacja nie do końca ma się tak, jak mi się zdawało.

 

To było w cholerę czasu temu. Trzecia klasa podstawówki, tuż przed jakimiś międzyklasowymi zawodami. Na plastyce wykrawaliśmy z kartonu „łapki” do kibicowania i oklejaliśmy je czym popadło (jedna taka – już wyblakła – wisi sobie w naszej działkowej altanie. Skąd się tam wzięła, nie pytajcie. Sama tego nie ogarniam). Potrzebna już była tylko jakaś fajna piosenka do kibicowania. Nie mieliśmy ochoty na powszechnie znane i używane rymowanki. Wychowawczyni wcisnęła mi wielki, biały kartonik oraz flamaster i namówiła mnie, a także dwie moje równie rozgarnięte koleżanki z klasy na wymyślenie czegoś. I wymyśliłyśmy. O ile mnie starcza pamięć nie myli, szło to tak…

„Na raz, na dwa, [nazwa klasy] wygrać ma.

Na trzy, na cztery, to nie są już bajery.

Na pięć, na sześć, śpiewamy na ich cześć.”

Potem szło (a jednak!) znane jak kraj długi i szeroki „ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się”, bo jakoś wszyscy to bardzo lubili. Zaśpiewaliśmy to potem celem krzepienia naszych zawodników. Które miejsce zdobyliśmy, za cholerę nie pamiętam. Coś mi świta, że za oprawę kibicowania złapaliśmy jakąś nagródkę specjalną. I na tym ta historyjka mogłaby się zakończyć… Ale się nie kończy, rzecz jasna. Kilka lat później podczas międzyszkolnego konkursu usłyszałam ten kawałek wykrzykiwany przez dzieciaki z innej jeleniogórskiej podstawówki. Nie pomyśleliśmy jednak wtedy o popularności czy co. Stwierdziliśmy tylko: „Oho. Zwalili od nas”. Zresztą. W obrębie miasta takie piosenusie roznosiły się niesłychanie łatwo. Zwłaszcza te podwórkowe. Tak jak chociażby przeróbka hitu Zbyszka Wodeckiego o Chałupach, opiewająca miejscową szkołę specjalną, którą wymyśliła koleżanka z podwórka. Po jakimś czasie usłyszała ją z ust dzieciaków na przystanku autobusowym na drugim końcu Jeleniej.

 

Ostatnio, nie wiedzieć czemu, przypomniała mi się ta historyjka. Może przez ową kartonową kibicową dłoń. Jakiś czas później z ciekawości wklepałam sobie któryś wers do wujka Google. Liczyłam, że może uchowała się jakimś cudem czyjaś chociażby najmniejsza relacyjka z tamtych zawodów albo może z innego wydarzenia z tamtego okresu. Przyznam szczerze, że z masy imprez w naszej podstawówce zachowały mi się na pamiątkę tylko dyplomy i nieliczne fotki. A wiadomo, czas zaciera odległe wspomnienia bez litości.

 

I zaprawdę powiadam wam, zdziwiłam się wielce.

W nieco tylko zmienionej formie, dzieło owo znalazłam na przykład…

– przytoczone na zapytaj.com.pl i innych tego typu serwisach w odpowiedziach na pytania o piosenki do kibicowania albo hasło na transparent. Po kilka razy podane nieraz.

– wśród piosenek kibica na stronach żeńskiej drużyny futbolowej Rolnik B. Głogówek i męskich: juniorów Huraganu Jesionka i MGKS Lubraniec.

– w kilku relacjach z dziecięcych i młodzieżowych imprez sportowych, m.in. w artykule poznańskiej „Wyborczej” o wojewódzkim finale młodzieżowego turnieju piłkarskiego Orlik 2010 (tak dopingowali swoich kibice Wilczków z Wilkowyi) i w opisie turnieju sportowego klas I w gimnazjum w Myśliborzu (I D śpiewała na cześć swoich :P)

 

Naprawdę, bania mała. Wyszło na to, że jednak dokonałam czegoś znanego 😀 Wprawdzie jako Galka Anonimka, ale zawsze coś. Wiadomo. Wolałabym rozpowszechnić coś troszkę bardziej wyrafinowanego i przemyślanego niż taka przyśpiewa dziesięcioletniego kibica, ale skoro już poszło – niechaj leci. Wszak facet, który napisał „Białego misia”, też chyba nie myślał o copyrightach. Zresztą nawet jakby mi coś strzeliło, żeby pójść z tym do ZAiKS-u, toby mnie chyba wyśmiali xD

Chociaż przyznam, miałam ochotę położyć łapkę na prawach autorskich, kiedy znalazłam też żenującą przeróbkę antyagresyjną stworzoną przez uczniów pewnej podstawówki z Gliwic. Niech sobie śpiewają z przekręconymi wersami, ale niech do diabła nie zmieniają mi tu sensu. Zwłaszcza na jakąś takąś cieniznę. Zawsze uważałam, że wierszyki szkolne walczące z całym złem tego świata pod postacią alkoholu, narkotyków i okładania się pięściami ssą.

 

Wniosek? Jest. Jeden. Że skoro coś takiego jakoś się rozprzestrzeniło, to reszta też może przejdzie prędzej czy później. Jeeeest motywacja 😀

7 myśli na temat “Fejm”

  1. Za parę lat rozprzestrzeni się jakiś scenariusz albo treść książki, biorąc pod uwagę ambicje! Albo może teksty skeczy. :DAle co się dziwić. Każdy kto ma w głowie coś więcej niż mini-solarium chciałby kiedyś zobaczyć się gdzieś wysoko. Mi udało się do tej pory dzięki swoim pracom zarobić na laptopa i kilka razy ‚być w gazecie’, szczyt osiągnięć. 😀 Kurde, ale całe życie przed nami, nie?

    1. Ambicje ambicjami, gorzej, że robię sto rzeczy na raz i żadnej nie kończę. A że całe życie… Jestem cholernie niecierpliwym zadaniowcem i muszę wszystko mieć już, teraz. Momentami nieznośnie i chyba właśnie taki moment nadszedł. Próbuję to w coś przekuwać, ale różnie idzie 😉

  2. o, plany fajna sprawa, tylko moje miałyby po kilometr, i głównie wydłużały… ;)muszę pamiętać, żeby kiedyś wziąć od Ciebie autograf! :Dco do lecenia w niebyt, mam takie przekonanie graniczące z pewnością, że faktycznie te strącane rzeczy kiedyś wrócą, z multiplikowaną siłą. ale to kiedyś. i też się nauczyłam, żeby już nie odkrywać ludków, bo przeważnie lista rzeczy mnie irytujących się wydłuża, a nie skraca. „Zanzibar” jest boski, druga pioseneczka z płyty też niczego sobie, myślę że całość zapowiada się obiecująco – jutro się już o tym przekonam. <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *