Uskutecznianie kujoństwa z hardcorami w tle

To zabawne, że właśnie teraz sieknęła mnie intensywna wena do skrobania noci. A skoro już jest, to trochę szkoda, żeby uciekła… Tak więc piszę, siedząc między debatą o legalizacji in vitro, fazami ewolucji jezior i Gimpem. Cóż. Klasa maturalna uczy, że trzeba każdy wolny moment wykorzystywać na maksa, bo z kolejnymi miesiącami robi się ich coraz mniej. No, a poza tym od jakiegoś czasu chciałam wdepnąć w pewien temat.

 

Doszłam do wniosku, że albo ja jestem jakaś dziwna albo ten świat jest deczko porąbany. Tradycyjnie obstawiam to drugie. Parafrazując bystre spostrzeżenie Durmika sprzed jakiegoś już czasu – w Polsce trudno jest być umiarkowanym zwolennikiem czegokolwiek, bo większość preferuje model hardcorowego trOO fana. Wiecie. Taki, któremu nikt nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne… czy tam odwrotnie.

Bo (zaiste!*) w wielu dziedzinach jestem fanką umiarkowaną. Albo i zwolennikiem właśnie, bo to jednak jest pewna różnica w „nacisku”. Na przykład w kwestii spolszczeń zagranicznych produkcji filmowych. Lubię dubbing, ale tylko dobry. Że taki poza kinówkami rzadko się obecnie pojawia, najczęściej wolę lektora. Napisy z nielicznymi wyjątkami omijam – stare oczy bolą, niestety. Ale to chyba nie zmienia faktu, że jednak jestem za dubbingiem, czyż nie? A widzicie. Wygląda na to, że nie do końca. Moje obserwacje podpowiadają, że preferowany przez niektórych model zwolennika tej formy regionalizacji przypomina inkwizytora, który innowierców najchętniej by wyrżnął. Zwłaszcza tych od „szeptanek”.

I tak dalej i tak dalej… Przykłady można mnożyć właściwie na każdym podwórku. Czasem śmieszne, czasem straszne, często też żenujące. Gnębi mnie tylko pytanie, czy faktycznie wszyscy i wszędzie poszli w skrajność i każde środowisko miłośników czegokolwiek rozkrawa się na tych i owych. No. Chyba nie, bo znam sporo osób mojego pokroju, takich reprezentantów „złotego środka”. Czyli, że co? Nie jesteśmy dziwni, tylko oryginalni? Bo, jak to mawiał tata Tofika, wszystko co oryginalne jest lepsze? Brzmi całkiem nieźle 😀 Ewentualnie można by też rzec, że jesteśmy zwyczajnie mądrzejsi i szkoda nam życia na bycie ortodoksem. Też fajne. Jeszcze możemy być normalni. Bo jak ktoś ma ustabilizowane życie, także emocjonalne, raczej nie musi nadrabiać ekstremizmem… No i nie ma czasu. Ma inne zajęcia, raczej wartościowsze.

A może tylko mam troszkę pecha i ciągle mam wątpliwą przyjemność napotykać ciężkie przypadki, a po świecie chodzi wielu zwyczajnie normalnych. Ot. Kolejny dobry koncept.

No dobra. Wiedziałam to od początku. Tak się chciałam refleksją podzielić 😛

 

No więc, skoro już doszliśmy do wniosku, że umiarkowanie jest fajne, teraz rzeczy codzienne i (czasem) przyjemne. Mam bilet na Andrusa. Ye, ye, yeeee. Cieszę się, zaprawdę powiadam wam. Mam też próbną maturę z matmy. Wprawdzie dopiero 3.11, ale mam. Nie cieszę się, oczywiście, ale mnie nie ominie. Już zarywam wolny czas na tłuczenie zaległych zadań z fakultetów. A trzeba było to repetytorium kupić wcześniej… Klasa maturalna uczy także, że odkładanie spraw na później wychodzi bokiem.

 

A tak btw. mówiłam wam, że genialna pani minister sprawiła nam na ostatni rok ogólniaka prezent w postaci testów semestralnych z każdego przedmiotu? Nie? No to właśnie wam powiedziałam. Normalnie sama radość. Wprawdzie tych przedmiotów jest niby tylko sześć, ale gdy z każdego dostaniemy ustny i jeszcze z maturalnych pisemny (polski, matma, angielski/niemiecki), to robi się z tego aż sześć. Po przeliczeniu jest tego dziewięć egzaminów. Oczywiście ocena z niego decyduje o promocji. W takim razie po co ryjemy przez cały semestr? Żeby w ogóle być dopuszczonym. Tak, jeżeli miałeś same piątki, a nagle ci nie pójdzie na końcu, to jesteś w ciemnej dupie. Tak, zdecydowanie ktoś tu chce zwiększyć liczbę ninja w Polsce.

Chociaż z drugiej strony na mój komentarz: „No to mój szlachetny plan średniej 4,0 poszedł się…!” szanowany, kochany (i inne -any) wychowawca odpowiedział, że nie będzie tak źle. A on chyba wie, co mówi. A przynajmniej mam taką szczerą nadzieję.

 

 

* Przepraszam. Uwaliło mi się ostatnio mocno to słówko. Uspokajam, że znając życie za jakieś 2 tygodnie powinno mi zacząć przechodzić.

7 myśli na temat “Uskutecznianie kujoństwa z hardcorami w tle”

  1. zawsze, ale to zawsze, jestem pod ogromnym wrażeniem swojej mądrości w takich momentach, kiedy ktoś mi przypomina, co kiedyś napisałam/powiedziałam. :Da te testy semestralne to mi się skojarzyły z SUMami z HP… 🙂 btw ostatnio widziałam kolesia w tramwaju czytającego zdaje się „Insygnia śmierci” :Da klasa maturalna… to był zdecydowanie najfajniejszy rok w liceum! powodzenia na próbnej 🙂

  2. Cześć! 🙂 Wpadłam tutaj przez przypadek i muszę powiedzieć, że Twój blog jest świetny. Miałam czytać książkę, lecz Twoje notki mnie tak wciągnęły, że czytam, czytam i czytam. 😀 Z pewnością często tutaj będę wchodzić, masz naprawdę bardzo ciekawy blog.Pozdrawiam:)(www.czeslawmozil.blog.onet.pl)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *