Kabaret w sosie własnym

… oraz cudzym, a nawet na ciepło.

 

Mimo, że po raz pierwszy od dwóch lat jakiś perfidny wiruch zgiął mnie wpół i posłał do łóżeczka, zwlekłam się, zawinęłam w kocyk i poszłam oglądnąć „Kabaretożerców”. I wiecie, co? Podobało mi się. I proszę mi tego nie zwalać na mój stan, bo niezależnie od tego, ile tlenu dostarcza do mózgu mój zapchany bądź nie nos, jestem w stanie rozróżnić gówno od twarogu 😛

Bo to jest mniej więcej to, co chodziło mi po głowie od dawien dawna. Że KSMy jako urodzeni showmani nadają się do prowadzenia jakiegoś porządnego, rozrywkowego programu. A gdyby jeszcze kabaretowego, to byłoby świetnie. A tu tadam. Jest wsio. Może nie jest to perfekcyjne oddanie moich młodzieńczych gdybań, ale… z drugiej strony nie mam żadnego powodu, żeby przez ten program momentalnie wyprzeć się całej grupy 😛 Chociażby dlatego, że to wcale nie odchodzi od ich stylu, że tak to ujmę, wyjściowego. Zawsze tacy byli i za cholerę nie mogę stwierdzić, że się skomercjalizowali (tym konkretnym projektem, bo całokształt to inna rzecz). Pokręcona oprawa, pokręceni prowadzący i – o dziwo – pokręceni uczestnicy. Wszystko na plus. Raczej. Bo tą rundę „kłakową” bym zamieniła na coś innego. Wprawdzie pytanie o życie seksualne skierowane w stronę Piotra Adamczyka rozbroiło mnie na amen, ale na dłuższą metę to nie wyda. Ale nie jest źle. Chociaż wiadomo, że pytania, jakie padały, dla takiego kabaretowego wyjadacza jak ja były proste jak dwa dodać dwa.

Oczywiście pomijam zupełnie „gwiazdę” wydania, tj. Paraporąbanych, których arcysuperhiperfantastyczny skecz o Rockym i niewiele lepszy o szkole tańca wywołały u mnie chęć wysmarkania sobie całej zawartości nosa w chusteczkę i wytarcia nią wszystkich trzech. Swoją drogą jeszcze trzy lata temu, gdy odchorowywałam odejście Michała P. z Neo-Nówki, w życiu bym nie pomyślała, jakie plugawe słowa będą mi przychodziły do głowy na jego widok w roku 2010. Są takie rzeczy, które się tym… no… fizjologom nie śniły.

Tylko jedno „ale”. Za to sporawe. Skończy się na jednym sezonie, nawet gdyby było jeszcze lepiej, jak jest. Po prostu przy takiej dziedzinie wiedzy i kolejnych wydaniach co tydzień materiał skończy się bardzo szybko. Trochę szkoda, bo… w sumie to zawsze jakaś okazja, żeby się bez żenady pośmiać i przy okazji poczuć wyższość nad uczestnikami, którzy „failują” czasem przy rzeczach, które dla fanów kabaretu są niemal elementarne 😉

 

A potem opolski kabareton. Tak, poczekałam tą (bardzo) dłuższą chwilę zamiast rzucać osobne notki o tym i o tamtym. Chociażby dlatego, że obie byłyby króciutkie, bo z wiadomych przyczyn nie mam siły na głębsze rozwodzenie się nad każdym drobiażdżkiem. A obietnica pojawienia się w „prime time” Dobrawy zaiste działa jak marchewka… Jednak wcześniej inne sprawki. Myślałam, że przetrwanie koncertu na „serialowy hit lata” będzie bolesne, ale już na starcie mi przeszło – usłyszałam nazwisko Kasprzykowski i potulnie przytuliłam się do ekranu. W pewnych kwestiach jestem nieskomplikowana jak dorsz. Ale rozuśmiechałam się strasznie, chociaż Antek Królikowski (z tych Królikowskich) ze swoją pokręconą emfazą podpieprzył mu całe show. A i piosenka nie byle jaka, bo Wilków. No i jeszcze reprezentacja „Licencji na wychowanie” – niby drobiazg, ale cieszy, że się raz trafiło na porządny serial, który nie jest traktowany jak gorsza siostra. Ech, warto było. Co nie zmienia faktu, że pedoFeel nawet z dodatkiem dwóch pań, które chociaż troszeczkę umieją śpiewać wywołuje u mnie krwotoki z uszu.

Btw. „zlolałam” się na tekst młodego Królikowskiego: „Nie słychać mnie…?” 😀

 

Dobra. Przejdźmy do meritum albo – stosując dzisiejszą terminologię – dania głównego. Mimo dość sensownego składu do ostrzenia sobie ząbków prowokowała mnie najbardziej Neo-Nówka, oczywiście. Mówię „dość”, bo po raz drugi tego wieczora miałam być katowana Paraporypańcami. Btw. was też rozpieprza to ciągłe powtarzanie Michała, że jest singlem? Mam na ten temat swoją złośliwą teorię, jednak póki co zachowam ją dla siebie 😛 Tak czy siak pewne było, że Neony pokażą skecz o Dobrawie i nieprezentowaną wcześniej piosenkę. Poprzednie utwory z ich repertuaru zapewniały szansę na kolejny świetny kawałek, a księżniczka… no cóż. Miałam poważne podejrzenia, że ludzie pokochają ją od pierwszego wejrzenia 😀 W każdym bądź razie zaczęło się i wyszło, że prowadzenie powierzono trójce aktorów. Pewnie to lepiej, zwłaszcza, jak człowiek sobie przypomni paranienormalną błazenadę rok temu… I słuchajcie, już na starcie wyłożyli asa w formie Neoniaków! Moją twarz wykrzywił gigantyczny uśmiech, czyli coś cholernie przydatnego w przeziębieniu i chyba bardziej skutecznego niźli kubek gorącej herbaty z miodem. Zaiste, coś w tym jest, bo na parę ładnych minut zupełnie wyleciał mi z głowy kapiący nos i przydarte gardło. Ale chusteczki i tak się przydały, bo musiałam sobie parę razy oczy przetrzeć… Nawet w TV to niszczy i miażdży 😀 To będzie hit, zaprawdę powiadam wam. Za to KMN pod kątem szerszych opisów odpuszczam, bo numer był jakiś taki od czapy i chyba poza rymowanką o wsi niewart uwagi. Zupełnie pomijając to, że za rok będzie już całkiem nieaktualny 😛 Z Parapogrzanymi tak samo, z tym, że skecz nie był od czapy, ino był zwyczajnie przywalony głodem. Głównie dlatego, że widok Igora K. po raz enty opierającego całą rolę na wykrzywianiu gęby wywołuje u mnie przemożną chęć wydziergania mu jakiegoś worka na głowę i podarowania z przykazaniem, żeby go zdjął, jak się oduczy. A Michaśkowi dostałby się knebel – na podobnej zasadzie, z tym, że za durny głosik. Uch. Dałam upust swojej niezaprzeczalnie uzasadnionej złośliwości 😛 Bo na Dańca jakoś już potrzebna nie była.

I pytanie za sto złotych – co za baran rozwalił kabareton na dwie części rozdzielone ryjącymi uszy debiutami (nie licząc paru wyjątków)? Widać taki się znalazł, bo znowu musiałam na to, co smaczne i mniej smaczne, czekać bez sensu :< No dobra. Z sensem. Pobujałam się do piosenek Dody, to mi znowu na chwilę wszelakie dolegliwości przeszły. Dobry „ogłupiacz” też jest potrzebny.

No. W końcu jednak wrócili. Znowu as na start – czyli że Neony. I wyszło na jaw, o co szło Romkowi we Władysławowie, gdy mówił, że myślą nad powrotem moherków… Ale o tym, że w piosence to już się nie pochwalił… Łojezu. To było jak wielka łapa waląca po zakutych łbach. Brutalne. Ale na miejscu. Mnie też szlag trafia w kwestii krzyża, ale nie mam dość talentu i szaleństwa, żeby tak to przekuć 😛 Swoją drogą arafatka z serwety roxuje. KMN znowu do pominięcia, bo poszła mało szałowa „Wylęgarnia smaku”. A Parapowaleni mają przejebane za beznadziejne parodiowanie boskiego Czesława Mozila. Piosenka o dziurawych skarpetach, zaiste, jakież to ambitne! Chociaż nie, jak na nich, to bardzo ambitne. Ale i tak u mnie pod kreską. Bo Czesio to majestat, a w majestat byle kto kopał mi nie będzie. Za to Formacja Chatelet spełniła swoją kretyńską obietnicę, że za jakąś tam ilość „lubię to” na ich Fejsbuku zrobią nowy skecz o Bubie. I zrobili. Wpieprzanie własnego ogona is back. Cienkie seks-żarty takowoż. Tradycyjnie, gdy tylko pojawia się chociaż iskra nadziei na to, że się odbiją od denka, oni rozpierdalają sprawę. Aha, z cyklu ciekawostek – Mały chyba podobnie poddał się presji tłumów i ściął „skunksa”. To akurat pozytyw. Jeden z nielicznych. Toteż OT.TO było wybawieniem i odrobinką śmietanki na torcie. Trochę politycznie i z dużą ilością dobrego „jaja” 🙂 Takie w sam raz na koniec.

 

No. Poświęciłam się. Zamiast kurować się w łóżku, smarczyłam przed ekranem oglądając kabaret przyrządzony na parę sposobów. Ale jakoś nie żałuję. Przynajmniej się nie nudziłam… No i Neony. Dobra porcja Neonów nigdy nie zaszkodzi. O. Dobranoc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *