Dziab.

Uwaga, nie podchodźcie, bo was zjem.

 

Nie no, żartuję. Ale humor mam dzisiaj jakiś taki koślawy. Odkryłam, że po zakończeniu zdjęć reżyser nie zwrócił mi pożyczonego jako rekwizyt lusterka i się wkurwiłam. Bo nie wiem, czy już wspominałam – wszystko wskazuje na to, że jeżeli w ogóle dokończymy, to w przyszłym roku. Tak, przez R. Chociaż w sumie z jednej strony to i dobrze. O ile bywały momenty, że ten „job” mi się podobał, to częściej wkurwiał. Ale z drugiej miałabym to już za sobą. Kurrrwaaaa! Następnym razem to się pięć razy zastanowię i wypieprzę do kosza przesąd, że „to może być jedyna okazja w życiu”. Wrażenia wrażeniami, doświadczenia doświadczeniami, ale już wtedy byłam zmęczona, a teraz się czuję jeszcze bardziej. I śmiem twierdzić, że jedyny pozytyw całego tego rabanu to fakt, iż w wyniku tego wszystkiego weszłam w posiadanie Suzany. W dupie. Dzisiaj wszystkie pożyczone do filmu klamoty zbieram do torby, a jutro wysyłam sms-a, żeby to zabrał, bo nie mam gdzie tego trzymać. Swoją drogą jest to prawda, ale bardziej chyba chodzi o to, że sam ich widok mnie pieni. Z całym szacunkiem, ale do przyszłego roku chciałabym mieć spokój.

A R. i tak dostanie opierdol. Dla zasady.

 

Poza tym nie pochwaliłam się ważną nowiną, a to już ponad 2 tygodnie – bunt kompa został opanowany. Przyszedł miły pan, popytał, co nie hula, poklikał, zajrzał do środka i… wszystko stało się jasne. Kolega pecet przez 3 lata pracy nawdychał się takiej ilości kurzu, że wentylacja się zapchała i zamiast normalnych 30 stopni w swoim wnętrzu miał 90. Yup. Fajnie, że się nic nie zjarało. Pan wziął zabrał jednostkę centralną do serwisu tuż obok, przeczyścił, przyniósł, jeszcze gratisowo przejechał antywirusem i oddał. I wszystko super, wreszcie Winamp działa, filmy na kompie i na YT się nie tną, ogółem cud miód malina. Taa. Do pewnego momentu. Okazało się, że po „awarii” owej zbuntowało mi się coś na filmiki z aparatu. I nie chodzą dobrze na żadnym odtwarzaczu. Miły kolega z pewnego forum pomaga mi w wojnie my kontra kodeki (bo to pewnie one wszystkiemu winne) i póki co jest 1:0 dla kodeków, chociaż i pewien mały sukces mamy – tną się mniej. No, ale się zacinają! Jakby tego było mało, mikrofon z Windows Movie Makerem pospołu odmówiły posługi, pierwszy zacina się, a drugi wyłącza. Tak więc mimo wszystko nadal źle. A buuu.

 

Miałam dzisiaj pójść do teatru. Ale nie wiem, czy pójdę. Zwyczajnie ogarnęło mnie wielkie NieChcęMiSię, pewnie z powodu pogody. Ale niczego nie przekreślam na sto procent. Może jednak się wybiorę i pewnie jeżeli już podejmę taką decyzję, to na godzinę przed spektaklem. Aczkolwiek tak coś czuję, że skoro nie mam nastroju, to chyba się po prostu nie opłaca.

 

To może teraz coś bardziej optymistycznego. Jednak wybiorę się na Hrabich. Organizatorzy okazali się być łaskawi i zaproponowali aż trzy ceny biletów, pewnie w zależności od miejsca – 20, 30, 40 złotych. A skąd się o tym dowiedziałam? Znaczy… wiadomo, że z plakatu, ale gdzież on wisiał? Niespodzianka, w mojej kochanej szkółce. Nie omieszkałam poinformować sms-em mojego zaprzyjaźnionego „Lemurka” 😉 Klaudiusz też się w sumie wybierał, także idziemy razem, ponadto była na tyle miła, że obiecała zaklepać mi bilecik 😀 Zdecydowała, że bierzemy te za 30. Niechaj będzie i tak. W końcu trzy dychy za Hrabich to jeszcze mogę dać… Nietrudno się chyba domyślić, dlaczego zależało mi na tym, żeby mieć jakiegoś miłego towarzysza na to wyjście. Podobnie jak tego, kogo życzyłabym sobie 30 listopada w teatrze nie spotkać. Pociesza mnie jedynie stwierdzenie Klaudii, że „Hrabi to nie KSM”. I tego się trzymam 🙂 A co do występu Paranienormalnych pod koniec roku – bez zmian. Bojkotujemy.

 

Dobra. Skoro już jesteśmy przy sprawach kabaretowych, to właśnie trwa Ryjek. Względnie śledzę bieg wydarzeń, jakie się tam odbywają – najbardziej to chyba konkurs główny, bo Neonsi, bo Jachim, bo MoCarci… Btw. w konkursie Małego Ryjka główna nagroda wpadła Weźrzeszom – cieszmy się 😀 Tak czy siak wpadły mi w łapki zdjęcia z drugiego dnia, czyli z dzisiaj. Wszystko fajnie, wszystko pięknie, ale… moje piękne oczęta ujrzały ujęcie, które pogrzebało, zgwałciło przez uszy albo walnęło w łeb moją nadzieję na poprawę jakości humoru u niektórych polskich kabaretów. Były już wulgary wpychane na siłę – przetrzymałam. Były niepotrzebne podteksty erotyczne – przetrzymałam. Była kupa w windzie przykryta „Faktem”… no, tego akurat nie przetrzymałam, mniejsza o to. Ale gestu ze środkowym palcem to chyba jeszcze nie było. Brawissimo. Moi „ulubieni”… khem… krajanie przebili chyba samych siebie. Epic fail, z angielska mówiąc. Chociaż mimo świadomości, że od dawna lawirują blisko dna i że – jak to stwierdziłam niedawno – poczucie humoru reprezentowane przez PNN przypomina sytuację, kiedy garbus wchodzi do salonu, a śmiechom i chichotom nie ma końca, ich kolejne „wywrotki” wywołują we mnie zdziwienie. A ta nawet odczucie typu „wsypuję się do urny i zatrzaskuję drzwi, bo nic już z tego nie będzie”. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że zdjęcie przekłamuje rzeczywistość i że jednak ów „fuck” miał jakiś sens… w co nie wierzę. Nie w tym przypadku. Zresztą, czy to istotne? I tak znajdą się tacy, których paluszek niezależnie od kontekstu będzie śmieszył… Chyba to jednak dobrze, że na ich występ się nie wybieram.

(Przy tej okazji zauważyłam, że ostatnio bywam na niektórych forach kabaretowych tylko z racji pełnionych funkcji lub/i materiałów [fotki, filmiki, itp.], jakie można stamtąd wyskubać, bez wgłębiania się w posty. Doszłam do wniosku, że czytanie ich powoduje umysłową czkawkę. Parafrazując Jurka Spadkowskiego: „Nie będę tego analizowała, bo zwariuję”. Ot.)

 

Bum. W trakcie pisania tej notki żarówka wydała z siebie podobny dźwięk, po czym zgasła. I chyba do powrotu ojca z pracy będę siedziała przy lampce biurowej, bo nie wiem, gdzie trzymamy nówki. A w dodatku Unia wycofuje moje kochane setki i wypadałoby zrobić zapasy, których pewnie i tak nikt z nas nie zrobi, więc kto wie – może w naszym domu już nie ma ani jednej, nie licząc tych, które są w użyciu. Dobra. Nie ma co gdybać, dzwonię do matki i pytam, gdzie leżą. Jak już wymienię, to poszukam sobie sensownego zajęcia. Pooglądam „Dr Slumpa”, o. A jeśli około godziny 18 z hakiem mnie już nie będzie na kompie, może to znaczyć, że jednak poszłam do teatru. Albo że znudziło mi się siedzenie na Necie.

 

Głupia ta jesień. A przynajmniej dziś.

Jedna myśl na temat “Dziab.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *