Koniec świata w Płocku

Włączyłam Dwójkę z dwudziestokilkuminutowym opóźnieniem, ale wiem, że powinnam była od razu. Chociażby z tego jednego, jedynego powodu. Stało się wreszcie to, na co czekałam w bólu i nadziei od lat – Płocką Noc Kabaretową ktoś wyrwał z rąk Paranienormalnych i wepchnął komuś innemu. Czy może po prostu zajęci robieniem swojego szoł nie mieli czasu… Tak czy siak pozostali bez władzy nad imprezą. Nie pozbyłam się jednak wszystkich obaw, bo owym „kimś innym” były Nowaki, o których powszechnie wiadomo, że bardzo często widuje się ich w pobliżu moich krajan. Wiecie, gdzieniegdzie pojawia się przekonanie, że zielonogórzanie mogli nabrać od nich złych kabareciarskich nawyków. Ale nie należy dawać się porwać uprzedzeniom przed faktem. Zwłaszcza, że gdy po włączeniu swojego odbiornika ujrzałam obok Nowaków chłopców z K2, poczułam się dziwnie spokojna.

Uwag szczegółowych będzie kilka.
[Minęli mnie zdaje się Młodzi Panowie i większość skeczu KSMów. Nie płaczę.]

– Konwencja wyborów może niekoniecznie była moim ideałem, ale spoty wyborcze fikcyjnych kandydatów to był miód. Sam cholerny miód.
– Recykling, którego KSMy dokonali na starej, kochanej „Piosence piekielnej”, literalnie boli. Przerobić jeden z lepszych kawałków kabaretowych na takie mało szczególne i mało udane niewiadomoco? Błagam, za jakie grzechy?
– Jeśli ktoś mi powie, że próby solowej kariery kabaretowej w wykonaniu Pakosy są udane, tego wyśmieję brechtem jeszcze gorszym niż ten jej.
– K2 pozamiatało mydłem. Inne rzeczy z tego skeczu też były mocne (nie ma nic lepszego niż smakowy czarny humor), ale to wygrało.
– Byłam w absolutnie szczerym szoku, gdy w numerze o zakładzie matrymonialnym Formacja Chatelet dobrze zaczęła. Byłam w jeszcze większym, gdy potem szło im równie nieźle. Ale potem już przestałam, bo oczywiście bliżej końca coś musieli popsuć.
– Powrót Łukasza Rybarskiego do parodiowania Czesława Mozila to spełnienie jednego z moich licznych kabaretowych marzeń. Cieszę się, cieszę się ogromnie <3
– Wyrwigroszy ostatnio widuję na szklanym ekranie rzadko. Ale kiedy już przychodzą, to zawsze powymiatają wszystko i wszystkich. Ich nową, przezacnie akuratną piosenkę zapewne będę męczyć ze względu na syndrom zapętlenia jednego utworu 😀 (Btw. czujecie ten klimat? Pierwsi i najprawilniejsi gospodarze Płockiej wpadają jako goście.)
– Weźrzesze udowodnili, że nawet skecz oparty na przysłowiowej głupiej minie może być niezły.
– Kabaret Rewers nie musi się wstydzić swojego telewizyjnego debiutu. No, może poza jednym, wyjątkowo niepotrzebnym żartem o kliencie.
– Tomek opychający się paluszkami rozbroił mnie zupełnie.
– Muzyczny Trójząb Neptuna nie przekonał mnie przy pierwszym z nim zetknięciu w „Latającym Klubie 2”, nie przekonał mnie i dziś. Ale i tak to wszystko brzmi lepiej niż większość numerów KMP.
– Sprawne wżenienie gotowej postaci w konwencję kabaretonu? K2 robi to dobrze.
– Opania zawsze na propsie. Nieignorowanie starszej generacji zawsze na propsie.
– Wyrwigroszowy punkt wynajmu mózgów niektórym by się przydał. Wiem to.
– „Bo jak nie my, to kto-o-ooooo…” <3

Uwaga ogólna jest jedna. Za to ładna.
Każdą imprezę, nieważne jak dotąd zhańbioną, można uratować. Wystarczy oddać ją odpowiednim ludziom.

Tylko cierpliwości w oczekiwaniu na taki moment czasem brak. Muszę przyznać, że tutaj całkowicie ją straciłam i początkowo zmianie gospodarza jakoś ni cholery nie dowierzałam. Po tylu latach? Zresztą absolutnie nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw – przecież podobnoż Płocka za poprzedników tak strasznie podobała się wszystkim… Nie łudzę się wprawdzie, że to przejęcie pałeczki przez Nowaki i K2 na stałe, bo znając moje szczęście zapewne za rok się okaże, że Paranienormalni znajdą czas na ogarnięcie kabaretonu, niezależnie od tego, czy ich straszący mnie w każdą niedzielę programik utrzyma się do tego czasu w ramówce czy też nie. Ale nawet jeśli tylko na ten jeden raz miało zrobić się na tej imprezie fajnie, to już jest dużo.

O K2 od początku mówię wyłącznie w samych superlatywach. Nie dość, że to naprawdę solidny i zabawny kabaret, to jeszcze biorąc pod uwagę, w jak mało rokujących ekipach siedzieli wcześniej jego założyciele, jawi się jako najlepsza rzecz, jaka chłopaków do tej pory w karierze spotkała. Ale przy tej okazji szczególnie należy pogłaskać po główce ekipę Nowaków, która całą tą majową wyborczą zabawą udowodniła, jaką długą drogę udało jej się pokonać w ciągu ostatnich lat. Od ludków śmiesznych acz problematycznych, bo psujących pełne fajnych pomysłów skecze topornymi puentami i wstawkami, do ludków sprawnie ciągnących ponad 3 godziny imprezy śmiesznej i z wyczuciem. Nie, ale serio. Wszystkie za mocne kawałki tego wieczora wyleciały od gości. Oni mieli w tym względzie czyste łapki. I bardzo mnie to cieszy, bo potwierdziła się moja od dawna stawiana teoria, że bez tekstów na granicy dobrego smaku talent Nowaków do bystrych, lotnych skojarzeń ujawnia się w pełnej krasie.

Można robić dobrze kabaret w telewizji? Można. I z taką krzepiącą myślą was pozostawiam.