(De)billboard

Wiecie co? Ja już nie ogarniam.

Od kiedy tylko podrosłam na tyle, żeby zacząć ogarniać, co się na świecie dzieje, dziwne uczucie wywoływały u mnie znane twarze w telewizyjnych reklamach. I zostało mi do teraz. Chociaż jeżeli to są jakieś Cichopki, Feele i inne pogardzane przez mądrzejszą część społeczeństwa „celebryty”, to mi to rybka. Ale gdy występuje ktoś, kogo lubiłam za młodu, ewentualnie lubię teraz, to pojawia się u mnie minimum wybitnie skrzywiona mina. Bo to wygląda mi lipnie i sztyni zgniłą skarpetką, no chyba, że to mumiowa kampania Plusa czy tam inne reklamy Halamy, robione po swojemu. Ale to akurat są ewenementy. A sam pan Laskowik, persona niewątpliwie znakomita, rzekł kiedyś:

„Uważam, że koledzy, którzy nie myślą o rozwoju duchowym, tylko decydują się na udział w reklamie, wchodzą w bardzo niebezpieczną pułapkę do złotej klatki. Myślą, że jak zarobią wielkie pieniądze, to będą jeszcze mogli zagrać Hamleta. Nie zagrają. Kiedy sprzedają twarz, przestają być wiarygodni, stają się billboardem. Najwznioślejsze prawdy w ich ustach brzmią jak kłamstwo. Taki artysta nie jest w stanie oderwać widza od prozy życia.”

Strzał w sedno, bo chyba o to mi w tym chodzi. Billboard, etykietka od konkretnego produktu, whatever. Dostosowanie siebie do reklamy, a nie reklamy do siebie i ot. A skąd tak nagłe podjęcie tutaj tego tematu? No cóóóż. Zobaczyłam Wojtka Tremiszewskiego w reklamie ING i zwątpiłam. Zwłaszcza, że znowu usłyszałam, że nie ma w tym nic złego. I to nie od jakiegoś środowiskowego młotka, który nie wiadomo, co w nim robi i któremu wydaje się, że się zna, a od osoby bystrej i obeznanej. Pierwszy argument brzmiał” „Cóż możemy?” – i prawda to, niestety. A drugi… Drugi mnie nieco podłamał. Brzmiał: „Wiele znanych osób gra w reklamach”. Pewnie dlatego mnie to podniszczyło, bo wieki temu usłyszałam podobny. Też nie od mądrej osoby, a od rozpiszczanej nastolatki, zapatrzonej bezkrytycznie w swoje „gwiazdy” jak w obrazek. No dobra. Nie mówię, że ktoś się zniżył do czyjegoś poziomu, bo nie zniżył. Jedynie dziwne jest dla mnie, że tak skrajnie różne umysłowo osoby łączyć może pogląd. Ok, liczni znani ludzie grają w reklamach. Tylko, że ja delikatnie mówiąc mam w dupie to, że jakaś tam większość to robi. Większość to nie wszyscy, a i nikt nie powiedział, że większość musi robić słusznie. Nie obchodzi mnie, że tuzy aktorstwa typu Kondrat czy Majchrzak reklamują bank czy piwko (chociaż niegdyś wzdychałam do młodego M.K. w „Smudze cienia” czy „Zaklętych rewirach”, a K.M. wywoływał u mnie mięknięcie kolan). To jak dla mnie ani trochu nie obliguje środowisk kabaretowych ani żadnych innych do tego samego. Chociaż tylko w wypadku tych pierwszych mnie to jeszcze rusza… niestety. Chociaż zawsze jest w tym ten dziwny, paskudny smrodek. Bo wiadomo, że zawsze stoi za tym kasa. Cokolwiek by nie pieprzono o „rozwoju artystycznym” albo „próbowaniu nowych wrażeń”. Niechaj sobie zarabiają, nie bronię im tego. Ale nie tak, jadąc po najprostszej linii oporu. Bo ja jestem kabaretowo-kulturalno-świadopoglądowym zgredem i naiwniakiem, który jeszcze wierzy w sztukę, ideały, że pieniądze to nie wszystko i że nie robi się wszystkiego dla pieniędzy. Świat już nie wierzy. I ludzie takowoż. Toteż coraz częściej słyszę, że to jest w porządku, a ja jestem ograniczony głąb. No i bardzo dobrze, jestem ograniczony głąb, ale przynajmniej się szanuję i chętnie widziałabym ten szacunek do własnej gęby u ludzi, których cenię. Bo też, wbrew temu, co stwierdziła pewna paniusia, mogłabym zagrać w reklamie. Multum jest agencji, które zatrudniają amatorów do epizodów w filmie czy do spotów reklamowych. Starczy się zapisać, wysłać fotki i siuuu. Już mogłabym zostać twarzą kampanii promocyjnej tabletek na odchudzanie albo tajwańskich sznurowadeł. Tylko, że ja nie chcę. Z premedytacją. Chociaż parę groszy by się przydało. Ale nie. Nie tak. Nie chciałam kiedyś, kiedy mi jeszcze zależało, żeby Moralni kojarzyli się z wodą mineralną czy Łowcy.B ze sklepem „nie dla idiotów”, nie chcę teraz, żeby Tryn przywodził na myśl bank zamiast kabaretowego dresiarza czy abelardowego „Towaru”/”Wożonka”. Tylko cóż po tym, kiedy oni najwyraźniej tego chcą?…

 

Tak, jestem popieprzoną idealistką o skostniałym widzeniu świata, którą wkurwiają kabareciarze w syfnych reklamach i DOBRZE MI Z TYM! I to jest najistotniejsze. A oni… no cóż. Jeżeli potrafią spokojnie patrzeć na siebie w lustrze (co na pewno robią – w końcu to faceci, muszą się golić… :P), bez wyrzutów… to fajnie, cieszę się. Bez ironii. Mają łatwiej w naszym wspaniałym, współczesnym świecie, opieczętowanym znaczkiem złotówki, dolara czy ojro.

 

 

Cytat z klasyki na dobranoc:

– Leo, why?

– For money!

 

 

P.S. Jeżeli ktoś ma ochotę krzyknąć, że Tryn się zeszmacił, to proszę bardzo. Chociaż wielbię Limo i Wojtka w nim, to go tym razem nie będę broniła, jakkolwiek mocno bym chciała. Zwyczajnie nie mam argumentów.