N jak… no nie mogę

Kolejny meldunek z frontu wrocławskiego.

 

Postanowiłam wreszcie, po raz pierwszy od mojego pojawienia się tutaj, zrobić sobie jakąś przyjemność. I to grubszą niż notoryczne wpieprzanie kilogramów słodyczy czy przynoszenie do domu kolejnej płyty DVD/sztuki biżuterii/książki/niepotrzebne skreślić.

W ostatnią środę października, olawszy półtorej jakże cennego zapewne wykładu (końcówka literatury plus mniamniuśna poetyka, pełen szał), poszłam zobaczyć Neo-Nówkę w jej środowisku naturalnym. To znaczy we Wro. Na nagraniu ich nowego telewizyjnego programu „N jak Neo-Nówka”.

 

I… cholera, coś bym wam opowiedziała, ale nie wolno mi za bardzo. Dlatego tak teraz kombinuję, jakby to opisać, żeby za wiele nie zdradzić. Jedno jest pewne – jeśli chodzi o improwizacje, to radzę wyjść do kibla przed obejrzeniem. Bo szło się zwyczajnie, prozaicznie zlać ze śmiechu. To było… fantastyczne. Chociaż długie. Przez ponad 3 godziny nagrano materiał na cztery odcinki. Były momenty zmęczenia, ale rekompensowała to świetna atmosfera. No i… kurczę, człowiek wreszcie zobaczył, jak to wygląda od kuchni. To szczególnie ciekawa sprawa dla kogoś, kto miał/ma* aspiracje do zostania reżyserem tego typu programów, taką drugą Beatą Harasimowicz. Swoją drogą ta babka ma nieprawdopodobny pokład cierpliwości, ja bym chyba nie dała rady tak tego ogarniać. A to jej „Romeczku” dźwięczy mi w głowie do teraz 😀

 

Dużo Neo-Nówki w tak powalonej wersji, jakiej jeszcze nie było. Cała trójka w rolach tak nieprawdopodobnych postaci, że bania mała. Chore pomysły. Jeszcze bardziej chore ich rozwinięcia. Aż kurwa żałuję, że tu, we Wrocku, nie mam telewizora. Mam straszną ochotę zobaczyć te fazy w listopadzie jeszcze raz.

 

A teraz uwaga, Dagens będzie się chwalił, bo to bardzo fajna rzecz była – razem z jakimiś dwudziestoma innymi osobami, równie odważnym, staliśmy na scenie razem z chłopakami podczas filmowania zajawek reklamujących program. Wszystko przez steadicam. Taką kamerę, którą pan operator nosi. Pierwotnie zapowiedź miała wyglądać tak, że oni siadają wśród publiczności. Ale z niewiadomych przyczyn steadicam w tym miejscu filmował na zielono i jakoś ni cholery nie dało się tego naprawić. Wtedy Gawlin rzucił hasło: „Niech oni przyjdą do nas”, wszechmocna Becia się zgodziła i wprawdzie najpierw ludzie mieli opory, ale potem spora grupka jednak się zdecydowała 😀

 

Tylko puenta będzie na szmutno, bo o ile bawiłam się fantastycznie, to nazajutrz po wstaniu z łóżka dostałam nie tyle powystępowego dołka, co zwykłej, chamskiej deprechy. Są rzeczy nie do przeskoczenia – zwłaszcza, jeśli gros ostatnich wypadów obchodził się bez jakichkolwiek poważniejszych melancholi. A i biorąc pod uwagę, że ten cały Wrocek częściej mnie wkurwia niż cieszy, to chyba było do przewidzenia.

 

Koniec meldunku.


 

* Wątpię, coraz częściej wątpię, kurwa.

3 myśli na temat “N jak… no nie mogę”

  1. Z tego co widzę to studia zaczynają się podobać po 2 semestrze, więc ryjek do góry ;)a tak notabene…Przypomniałam sobie hasło! 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *