Że zakwitły pomarańcze i przestało lać…

Romek dotrzymał danego we wrześniu słowa – Neo-Nówka odwiedziła nas z najnowszym programem. Z tygodniowym opóźnieniem, bo Romkowa angina, no ale przypadek losowy, a choroba nie wybiera. Niestety (o ironio losu!) w przeciągu tygodnia „obsuwy” rozchorowała się Klaudia i w efekcie znowu poszłam sama. Znaczy nie do końca, bo samotny bilet oddałam mamie. Ale w sumie… w kwestiach kabaretowych to był rodzaj występowej samotności. Bo z matką nie wykrzyczysz na pół sali „nananana nanananana, hej!” z piosenki „Że”, dajmy na to. A przynajmniej nie z moją. Co nie zmienia faktu, że i tak ją kocham i że to najlepsza matka świata 🙂 Chociażby dlatego, że w ogóle dała się wyciągnąć.

 

Gdy dochodziłyśmy do teatru, kłębił się przed nim naprawdę spory tłumek ludzi. Część wychodziła z wcześniejszego występu (17.00), część wchodziła na drugi (20.00 – ten, na który się wybierałyśmy). Owszem, wiem, że Neonsi są bardzo popularni, zawsze na ich występach spotykałam masę widzów, ale to przerosło moje pojęcie… Miałyśmy bilety tak zwane „możliwie najlepsze”, bo nie chciałam korzystać z dziadowskiego systemu rezerwacji, który tak zawiódł przy występie Hrabich, że zdecydowałam się kupić wejściówki po ludzku. Tylko, że przez pierwszy tydzień czy dwa sprzedaży były one dostępne tylko w tej pieprzonej rezerwacji. Pani w kasie teatru – zapewne życzliwie – dała nam możliwie najlepsze miejsca, ale okazało się, że to jest… ostatni rząd parteru. Tuż przy lewym wejściu, patrząc od strony widowni. No szał. Szczególnie z moim wzrokiem… Ale cóż. Zawsze to lepsze niż balkon albo nic. Zresztą później przestało to mieć większe znaczenie. Na scenę weszły Żarówki. A gdyby koncert odbył się w planowym terminie, to byłby bez nich. Z perspektywy obejrzanego występu myślę, że bez „grajków” byłby jak niesolona zupa – dobra, ale czegoś brakuje! Tak więc muzykanci weszli na scenę albo – jak było w przypadku Dawida, gitarzysty – wkuśtykali się, albowiem nieszczęsny nogę miał w gipsie (co zresztą przydało się panom potem do improwizowanych żartów) i zagrali sławetny dżingiel, który towarzyszy Neonom, od kiedy pamiętam (czytaj: ze 3 lata). I już wtedy poczułam, że będzie mocno. Wyszedł Roman, pointegrował się z publicznością (znowu tłumaczył entuzjazm pań na widowni swoim seksapilem xD) i poszłoooooo. To, co pokazali, było obszernymi fragmentami kształtującego się wciąż programu „Sex, alkohol i książki”. Spokojnie, o książkach było bardzo mało xD Za to było sporo kawałków już znanych i lubianych. Ot, takich, jak na przykład „Rada pedagogiczna”. Z tym, że nie byliby sobą, gdyby nie dołożyli do tego odrobiny szalonej improwizacji. No i była, dyskusja o szelkach pana katechety… xD Swoją drogą zauważyłam, że pani nauczycielka w wykonaniu Gawlina niemiłosiernie moją mamę niszczy, zwłaszcza wylewanie wody z filiżanki w atakach strachu 😀 Pojawili się także ksiądz z kościelnym, ale znowuż w całkiem odmiennej wersji. Tym razem najważniejszą kwestią były folie od parówek oraz nastraszenie teściowej Pilśniaka i to, czy przebrany za Zorro ksiądz pojedzie na koniu czy na czymś innym… na przykład na krowie 😀 Przemknął gdzieś człowiek, który ma wszystko, także ojciec przyzywający syna, niejaki pan Ciołek wyśpiewał swój protest song i przy okazji obiecał nam autostradę do Jeleniej… z Jeżowa, zrobienie dojścia do wód termalnych w Cieplicach i wreszcie jakąś porządną galerię handlową – niby mamy Karkonoską, ale stwierdził, że „co to za galeria, jak nie ma schodów ruchomych”. I na dokładkę stwierdził, że Dawid pewnie złamał nogę dlatego, że się po koncercie nawalił (co za subtelność) 😀 Swoją drogą w wersji z Żarówkami ten kawałek ma o wiele lepszego kopa! No i oczywiście nie mogło zabraknąć „Nieba”… ale to był bis. Reszta była dla mnie świeża. Jedną jedyną piosenkę „Że” widziałam wcześniej w telewizji, ale wiadomo, że na żywo lepsza… Zauważyłam, że Neonsi coraz chętniej sięgają po zarzuconą dość w kabarecie formę miniaturową. Tego wieczora pojawiły się aż dwie. Jedna o mężu, który za wcześnie wraca z delegacji (radość małoletnim! Gawlin biega bez koszulki!), druga o dziewczynie w ciąży (radość Dagensowi! Gawlin znowu gra dziewczynę! :D). Obie dobre. Oprócz tego dwa skecze, z których zdjęcia wywoływały u mnie okrutną chrapkę nań, bo sugerowały mocny odpał: o niemieckich siatkarkach i o zaręczynach Mieszka z Dobrawą. No i były pojechane! W pierwszym poznaliśmy wiecznie głodną i raczej mało kobiecą Gritę oraz nadpobudliwą nimfomankę Helgę. Czyli że co? Radek robił do Romka-trenera słodkie minki i pytał, czy będą kanapki, chociaż z serem (ewentualnie podnosząc rękę zakrywał pachę, a kiedy trener stwierdził, żeby „nie chowała siana” przybierał zbolały wyraz twarzy i wydawał z siebie załamane „przepraszam” xD), zaś Michaś mizdrzył się do Dawida i popiskiwał z zachwytem, że „tam takie mięso siedzi” xD Za to w drugim numerze przybliżone zostały okoliczności początków związku Dobrawy i Mieszka I. Bo niby wiedzieliśmy wcześniej, że „Pamela to ona nie była”, ale cóż ponad to? Chociaż po obejrzeniu tego skeczu uważam, że słodziutka z niej była czeska landynka i nie rozumiem, czego się Mieszko obawiał xD Poza tym pewna grupa osób skmini sens pewnej fotki… Nieucywilizowani Słowianie byli obleśni, zaiste. Nic, tylko chlanie i dziewki z lasu! Chociaż w sumie czy po chrzcie coś się w tej kwestii zmieniło? Neonsi przedstawili też numer o przygodach niejakiej pani Wandzi starającej się o posadę sekretarki. Pani Wandzia ma szałową fryzurę, megagustowną reklamówkę na pasku, oszałamiające różowe spodnie i doświadczenie w walce z komornikami, bo… ciągle do niej przychodzą xD Ponadto ma średniawą reputację i takież maniery – Roman po dwakroć najzwyczajniej w świecie napluł na scenę xD Tutaj także wkradły się elementy improwizacji do tego stopnia, że Gawlin nie wyrabiał 😀 Pojawiła się też jedna całkiem nowa dla mnie piosenka. O tym, że najważniejsza jest impreza. W tym wypadku pogrzeb. W dodatku utwór jest śpiewany z perspektywy „wkładu do piórnika”, jak to mawiają pracownicy zakładów pogrzebowych, czyli pana w trumnie! Tekst mocny i prawdziwy. I to był chyba komplet numerów zagranych w Jeleniej. Warto też wspomnieć o fragmencie z „Rady pedagogicznej” poświęconym temu, czy pan Marek wie, co to jest masturbacja („Podwinięte rękawy, ma wprawę”… czy coś xD) czy też aluzji do skeczu o Mieszku w „Niebie”: „A ślub z Dobrawą? Pamela to ona nie była. Zresztą ty sam wiesz najlepiej. Nie trzeba było jej robić na swój obraz i podobieństwo” xD Albo i o tym, że podejrzanie często Radkowi podczas improwizowania wymykały się wulgary… Chociaż reszta panów też chlapnęła coś niecenzuralnego przynajmniej po razie. I pomyśleć, że paru rodziców przyprowadziło na występ dzieci xD

 

Uch… To było naprawdę dużo za dużo jak na półtorej godziny. Obśmiane, z obolałymi od klaskania dłońmi (a ja ponadto ze zdartym od ciągłego śmiechu gardłem) zeszłyśmy na dół, gdzie panowie mieli się pojawić, gdy tylko się ogarną. Mama poszła czekać, ja poszłam… do Gosi, tradycyjnie stojącej za stolikiem pełnym płyt. Zamieniłyśmy parę słów, zapytana o to, czy podoba mi się nowy program odpowiedziałam, że nie ogarniam, czegoś takiego się nie spodziewałam itp. (bo taka była prawda! :P) Długo nie pomówiłyśmy, bo zaraz zgromadziła się masa osób kupujących płyty (a później jakoś szybko zniknęła…). W końcu pojawili się i chłopcy, których od razu otoczył wianuszek chętnych na autografy – na płytach i pocztówkach, parę osób też zrobiło sobie zdjęcia. Jakaś pani się zaśmiała, że Radek mógłby podpisując płyty opierać je na brzuchu 😀 Wszystkich obecnych absolutnie powalił (oczywiście w pozytywnym sensie!) mały, może sześcioletni chłopczyk, który Neonów powitał pięknym „wasza emisjo” – takim z ukłonem. Konkurencja rośnie 😀 Z czasem tłum rzedniał i rzedniał, spotkałam dziewczynę z neonowego forum (cyknęłam jej fotkę z panami i zaraz uciekła), aż w końcu we foyer zostały cztery osoby. Ich trzech i ja. Tak, ta utarta tradycja, że po prostu MUSZĘ z nimi po występie pogadać. Oni nadal nie mają nic przeciwko. To chyba dobrze… Nie ma chyba większego sensu dokładnie i ze szczegółami opisywać przebiegu tej rozmowy. Zresztą, kogo może interesować wymiana zdań między trzema kabareciarzami i miłośniczką ich twórczości?… (i po drugie „zresztą” – nigdy chyba nie opisałam dokładnie spotkania zakulisowego. Bo kto był, ten ma dobrze, a kto nie, temu żal. O. :P). Dla własnej wygody mogę co najwyżej wypisać pojedyńcze hasła, bo mam tak, że wracam do pewnych wydarzeń poprzez czytanie starych notek blogowych ^^” Padła z mojej strony teoria, że jeżeli zaczynamy temat forum, to zawsze kończy się tym, że dostaję po uszach. Usłyszałam w odpowiedzi, że… właśnie ostatnio nie mają się za cholerę czego czepić xD Wyszło, że jestem pamiętliwa. Że podoba mi się nowy program, zwłaszcza piosenki. Że miała być Klaudia, ale że chora („Przeszło z ciebie na nią”). Że TVP poza wycięciem paru skeczy totalnie poszatkowała „Neo-Nówkę wesołych wiadomości”. Że mało brakowało, a tego występu by nie było (bo teatr jest wolny tylko w poniedziałki). A tak poza tym, kiedy w trakcie rozmowy podszedł jeszcze jakiś pan z panią po podpisy i zapytał, czy można, Michał rzucił czymś takim, że jasne i że: „Ta pani poczeeeka… To stała bywalczyni taka”. Naturalnie tą panią byłam ja, na co zareagowałam okręceniem sobie korali na palcach i kurtuazyjnym uśmiechem, bo… po prostu tego nie ogarnęłam. Ale fakt faktem – to był siódmy występ w ciągu ostatnich dwóch czy dwóch i pół roku. Wprawdzie do takiej Kitty, co to w podobnym okresie czasu zaliczyła 34 grania Ani Mru Mru, się nie umywam, ale chyba częstsze wizytowanie występów pozbawiłoby je tego szczególnego smaku. A przynajmniej tak mi się wydaje.

 

Tym razem rozmawialiśmy chyba dłużej niż zwykle. Nie wiem, nie liczę takich rzeczy, a i nie potrafię porównywać czasowo tych „pozakulisowych spotkań”. Ale tak czy siak skończyło się. Dwie pocztówki – dla mnie i dla Klaudiusza, „cześć”, „dzięki za występ” i że teraz chyba nieprędko tu zawitają. Najprędzej na Przewałkę w Wałbrzychu. Ale to bodaj w maju. Masa czasu. Rozeszliśmy się w swoje strony.

I w ramach epilogu – wracamy z mamą piechotą do domu, obgadujemy występ i przy wspominaniu „Piosenki Ciołka” z jej strony pada mniej więcej taki tekst: „Bęben ma, ale ruszać to się potrafi”. Przystanęłam, spojrzałam na rodzicielkę, jakby mi w tym momencie próbowała wyrwać serce i odpowiedziałam: „… nie przesadzaj, on przez ostatni rok schudł”.

No i niech sobie ma ten duży brzuch. I tak go lubię. Resztę też.

Jak kto ktoś kiedyś napisał: „Są raz na ruski rok. Ale jak już przyjadą, to rozpieprzą wszystko dookoła i samego widza od środka rozsadzą”.

 

P.S. A skecze o Dobrawie i siatkarkach pewnikiem dadzą silne reperkusje. Już teraz na leżącej przede mną kartce siedzą 3 Dobrawy, 4 Helgi i jedna Grita. Strach się bać! Zwłaszcza, że tym pięknym występem zaczęłam ferie 😀