Blogowy striptiz

Gdzie jest granica blogowego ekshibicjonizmu? Tak się zastanawiam. Trochę przez Dommela (bo Dommel zmusza do myślenia), ale już wcześniej zaczęłam to rozkminiać.

 

Podobno każde blogowanie jest formą obnażenia się. Nawet, jeśli to tylko blog poświęcony jakiemuś hobby, bo wtedy praktycznie całemu światu pokazujesz coś, co kochasz. Z tym, że można uchylić tylko rąbka albo zrzucić całą zasłonę. A to już jest różnica. Można sobie postawić pewną granicę, ale to, gdzie sobie ją każdy kładzie, to kwestia mocno indywidualna.

 

Nigdy nie uważałam za słuszne dzielenia się z całym światem najdrobniejszymi szczegółami z życia. Tym bardziej, że wiele osób, które to robi, to różne takie istotki o cechach ludzi powszechnie znanych jako emo, czyli osoby lubiące się nad sobą poużalać lub osoby mocno bezbarwne, które w ten sposób próbują zwrócić na siebie uwagę. Jest jeszcze trzecia grupa. Ci, którzy obnażają się przez całym światem do cna, bo czują taką potrzebę. I jedno wam powiem. Trzeba być kurewsko odważnym człowiekiem, żeby się o coś takiego pokusić. Tak, podziwiam ich. Bo sama póki co jednak się boję, chociaż co i rusz mam olbrzymią ochotę wykrzyczeć poprzez klawiaturę parę rzeczy, które ciążą mi na duszy i na wątrobie. Takich bardziej intymnych. Ale jednak strach i obawa. Bo i to raz czy dwa człowiek się przekonał, że wyzewnętrznianie się może się obrócić przeciwko niemu? Tym bardziej, gdy u niektórych ma już swój ustalony i nieusuwalny obraz. Na przykład „anarchisty” i buntownika, wierzącego co najwyżej w siebie, mającego w serdecznym poważaniu wszelakie dziwne normy i posiadającego swoje, zdecydowanie niepopularne, zdanie na różne tematy. I nagle ten „niegrzeczny”, „zły” człowiek wyznaje z rozbrajającą szczerością, że kocha koty i niemowlęta i może godzinami się nad nimi rozpływać z zachwytu, bo są takie słodkie. Opowiada o tym, co czuje, o czym marzy, do czego ma sentyment. Efekty mogą być dwa, ale skrajnie różne. Pierwszy – owi niektórzy burzą ustawiony wizerunek delikwenta, z radością stwierdzając, że nie jest taki niedobry, jak się im wydawało. I odpowiada to im. Drugi – śmiech. Zły śmiech. Bo przecież niby to taki buntownik jest, jak więc on może cokolwiek czuć? Nie mam ochoty znowu tego przechodzić. Ale trochę krzyczeć się chce… To ludzkie, myślę, a człowiekiem jestem. Że nie takim, jak niektórzy by chcieli, to zupełnie inna rzecz. Może to jakaś kwestia wewnętrzna. Jeden bez mrugnięcia okiem rozbierze się przy wszystkich, inny będzie miał opory. To nie znaczy, że musi mieć coś do ukrycia. Albo nie chce, żeby jakieś jego ujawnione słabości zostały użyte przeciwko niemu albo po prostu nie ma ochoty wpuszczać do swojego świata pierwszego lepszego ciecia.

 

Blogowanie to trochę sidło. Bo można się wpieprzyć w układ, z którego ciężko będzie wyjść. No chyba, że ktoś totalnie olewa, co inni o nim myślą. Nie jest to proste, ale da się. I wtedy jest trochę lżej, bo jedyna forma, w jakiej się siedzi, to swoja własna, na siebie robiona, a nie ta, którą skroili inni. Można krzyczeć, co się chce, także to, co nie pasuje do tego, jak cię widzą inni. W końcu lepiej, cytując Kurta Cobaina, żeby nienawidzili takiego, jakim się jest niż kochali kogoś, kim się nigdy nie będzie. Ale czy wtedy, w jakimś rozochoceniu, nie odsłoni się za wiele?

 

„Wybierz sam – nie pomoże ci w tym nikt…”