„Latający Klub 2” i bez zbędnego wstępniaka przechodzę od razu do rzeczy, bo nie oszukujmy się, nadmiaru filozofii w zasiadaniu przed telewizorem w piątek późnym wieczorem nie ma.
Dobro:
* Marylka Litwin-Sobańska jako… ta druga Marylka, oczywiście. Niby już to kiedyś było, ale czy z takim przytupem? NO NIE SĄDZĘ. Powiem wam tak: jeżeli to będzie jakaś nowa tradycja i każdy kolejny odcinek będzie się rozpoczynał od mocarnych występów najbardziej utalentowanych wokalnie artystów kabaretowych (przypominam cichutko, jaką piękną bombą w tym stylu dostaliśmy już tydzień temu), to ja to kupuję absolutnie. Więc co, kto za tydzień?
* Jurki – bo gdy pani z pierwszego punktu skończyła śpiewać, przebrała się i dołączyła do niej męska reszta kompanii, zagrali wdzięczny skecz. Nic oczywiście w tym dziwnego, bo u nich to przecież norma, ale po tym lekkim powinięciu się nóżki, jakim był ich występ na ostatniej Kabaretowej Nocy Listopadowej, potrzebowałam mocnej odtrutki. I przynieśli. Taką na margarynie, if you know what I mean 😀
* Grzegorz Halama, tak dawno niewidziany Grzegorz Halama. Jakiś taki… mniejszy? Dlatego monolog o odchudzaniu i dietach. Pomijając ogólną wesołość jedna fraza, którą wszyscy powinniśmy sobie wziąć do serca: „Obliczyłem swoje BMI! Jestem za niski”.
* Konferencja prasowa. Kolejna, więc coś tak czuję, że to może być zastępstwo za nie bardzo możliwe do robienia przy obecnej sytuacji politycznej posiedzenia rządu. Byłabym absolutnie zadowolona z takiego obrotu spraw, bo w tym odcinku wyszło bardzo fajnie, o wiele lepiej niż tydzień temu. Bo, jak widać, można stworzyć numer bez ani jednej nieudolnej, zbereźnej aluzyjki. Tylko ten fragment z klękaniem mógł być trochę krótszy.
* Wstawki duetu Mikołaj&Michał. Tutaj nic się nie zmienia, bo po co zmieniać coś, co jest dobre.
* Przemysław Babiarz, którego szczęśliwie zamiast przepytywać w nieszczególnej manierze rzucono na fale humorystycznego zadania. I który swoją aktorską interpretacją tekstu czerstwej piosenki LemONa „Jutro” wpisał się idealnie w nurt podobnych parodii, obok Jude’a Law z „Poker Face” i Artura Barcisia z „Ona tańczy dla mnie” (chociaż wiadomo, ten ostatni jest absolutnie nie do przebicia).
* Początek segmentu „Tylko dla dorosłych” i tekst Kacpra Rucińskiego o Światowym Dniu Wróbla. Po raz pierwszy słyszałam dobry dowcip wypowiedziany przez tego faceta, OLABOGA!
* Dubbing zwierzątek – równie tradycyjnie jak scenki Cieślaka i Wójcika – ale był jeden problem. Za mało dzisiaj! Za mało!
Akceptowalność:
* Prowadzenie Górala i Jabbara. Niestety popełnili ten dramatyczny błąd, jakim jest ciśnięcie w ciągu pierwszego kwadransa fatalnym dżołkiem, który psuje dobre wrażenie na całą resztę programu. Żart o kandydacie na prezydenta, któremu ptak na włosy narobił? Naprawdę, poziom podstawówki, takiej wczesnej. I nawet prawie że cukrowe momenty, jak Robert z afektacją cmokający Marcina w policzek albo czule przytulający przyniesioną przez Przemka Babiarza statuetkę TeleKamery nie były w stanie zasłodzić tej wpadki.
* Kabaret Na Koniec Świata. O którym zresztą po KNL nie miałam najlepszej opinii, ale tym razem w pewnym stopniu wybronili się z tamtego występu. Co nie znaczy, że jakoś szczególnie mnie rozbawili. Ludzie na widowni od samego początku ich skeczu zanosili się śmiechem, a ja tylko spoglądałam z zaskoczeniem, bo dlaczego się chichrają, skoro jeszcze żadnego żartu nie było. Kreacja Wojtka Solarza i jego niszczący życie w promieniu 10 kilometrów śmiech to jednak troszkę za mało, by zrobić tym cały numer.
* Antek Syrek-Dąbrowski w segmencie „Tylko dla dorosłych”. Wprawdzie tekst o fontannie i zakończenie występu przypominały strzały po nogach, ale reszta jak najbardziej strawna.
* Karol Modzelewski w tej samej części. Taka dziwna mieszanka dowcipów wdzięcznych (kurczak!) i raczej słabych. Ale z przewagą tych pierwszych.
Średniość:
* „Ścianka myśli”. Te filmiki robią za zapchajdziurę w programie, innego wytłumaczenia nie widzę.
Zło:
* NIE MA.
Tak, nie przewidziało się wam. Ja też nie dowierzam. I ponownie mimo sporego entuzjazmu próbuję się ze wszystkich sił powstrzymać od pochwały, bojąc się, że to wszystko zepsuje i za tydzień wrócimy do punktu wyjścia. Ale z drugiej strony, cholera, należy się! Więc chyba jednak to zrobię – zwłaszcza, że w następnym odcinku ma być zdaje się Artur Andrus, tego się nie da spieprzyć.
Było dobrze! Widzę progres! Dajcie więcej!
Szkoda, że nie oglądałam (teraz jestem w takiej sytuacji, że nie mam telewizora), przez co nie dociera do mnie żadna z aluzji – tak fajnie się je wyłapuje, kiedy się zna :3 „Ma być zdaje się Artur Andrus, tego się nie da spieprzyć” 😀 Nieudany skecz z Andrusem, to faktycznie jest nie do wyobrażenia.