Tydzień zbójecki (7): Koniec!

Hip hip hurra. Koniec. Nareszcie koniec.

Na własnej skórze przekonałam się, jak bardzo przesrane mają dobrzy felietoniści piszący regularnie do różnych periodyków, kiedy muszą stale szukać tematów, by na przykład co tydzień wypłodzić ciekawy tekst. Podkreślam tu mocno słowo „dobrzy”, bo kiepscy najczęściej rozwiązują problem pod tytułem „o czym by tu naskrobać” poprzez pisanie o pierdołach. Tjaaa, nietrudno się chyba domyślić, do kogo piję, ale ci. Nie kopie się leżącego 😛

A wyobraźcie sobie, jak szybko wypaliłby się każdy, kto chciałby ciekawe teksty smażyć codziennie. No właśnie. Dlatego cieszę się, że narzuciłam sobie takie postanowienie tylko na jeden tydzień. Inna sprawa, że określenie „dobre tematy” to kwestia indywidualna i jednemu starczałoby ich na dłużej, a drugi „wystrzelałby” wszystko niemal natychmiast. Taki Kałaszników. Jak ja na przykład. To tłumaczy, dlaczego nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę felietonistką, chociaż fajnie byłoby zarabiać na którymś ze swoich talentów 😛 No i z drugiej strony – przy czytaniu prasy, która w piątki pojawia się w moim domu, najbardziej wkurwiają mnie właśnie felietoniści. Nie licząc profesora Miodka.

 

Niniejszym blogowy „Tydzień zbójecki” uznaję za zakończony. I szczerze mówiąc liczę na to, że już nigdy żaden durny i odgórny przykaz nie zmusi mnie do takiego spędzania wolnego czasu. A dzisiaj wypogodziło się, więc jutro pewnie podobnie jak dzisiaj większość dnia spędzę poza domem, oficjalnie pieprząc to wszystko.

 

See you next time!