Lech J. jest wielce ok.

W zeszłym roku nasz miejscowy Festiwal Teatrów Awangardowych „Pestka” przyniósł nam Szymona J. z jego prowincjonalną pracownią. Pal licho, że spektakl wart liścia (albo kapusty :P), liczy się sam fakt i obecność. W tym roku przyszpanowali i na finał zaprosili nie kogo innego, jak samego Lecha Janerkę. Aż się zdziwiłam. Gdy zobaczyłam Jelenią w jego terminarzu na stronie, pomyślałam, że pewnie jakiś biletowany, że cholerka funduszy mi nie starczy… A tu nie. Starczyło wcześniej pójść do JCK-u po taki magiczny kartonik, to jest wejściówkę. Która oczywiście była darmowa. No proszę!

A cóż mogę powiedzieć o samym koncercie? Udany, oczywiście. Nietypowy, przewrotny nieco, świeży, oryginalny, jedyny w swoim rodzaju – po prostu taki, jak Lechu. Wprawdzie zabrakło mi strasznie piosenek z płyty „Plagiaty”, od których zaczęłam na poważnie przygodę z jego twórczością, ale to da się przeżyć. Także dlatego, że były inne, które także lubię bardzo. „Wieje”, dajmy na to – czyli moja pierwsza jego piosenka w ogóle, usłyszana bite osiem lat temu w niezapomnianej „Liście przebojów 30 TON”. „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek”. „Strzeż się tych miejsc”. „Lola”. Czy tam „Konstytucje”. Że o „Jezu, jak się cieszę” już nie wspomnę. Ostatnie dwa utwory pojawiły się zresztą jako bis, wymuszony megabrawami na stojaka. Oczywiście pojawiły się i inne piosenki, których wcześniej nie znałam za bardzo („Ewo, rewo i ja”?). Były i też zabawne momenty. „To jest awangarda” albo – nawet bardziej – anegdota o ostatniej wizycie w Jeleniej, która odbyła się… 50 lat temu. Wtedy to była piękna pogoda, Lech zjadł wielkiego kotleta schabowego, na pytanie kelnera, jak smakowało, odpowiedział, że był spieprzony (słowo w tamtym czasie „kontrowersyjne”, jak to ujął), a potem poszedł z tatą do kina na „W 80 dni dookoła świata” 😀

Warto też wspomnieć, że po występie odbył się hydepark z udziałem gwiazdy wieczoru. Bardzo ciekawy. No cóż, Lech Janerka (aż ciśnie mi się znowu na klawiaturę forma „Lechu”, tak jakoś do niego pasuje) to sympatyczny, rozgarnięty człowiek jest. Opowiadał różnorakie anegdoty (ta z płytą Sex Pistols chyba najlepsza, prawie się położyłam po puencie xD) i inne interesujące rzeczy. Swoją drogą nadal niesamowite jest dla mnie, że młodych potrafi tak porwać człowiek, który spokojnie mógłby być części z nich dziadkiem (58 lat!). I miał dla nas bardzo fajne przesłanie na sam koniec. Żeby jeżeli mamy potrzebę pokazania się, jakiegoś artystycznego wyżycia się, to zróbmy to teraz, póki jesteśmy młodzi. Bo potem przychodzi taki moment, że robi się coraz ciężej i trzeba się napinać. No i jeszcze, żebyśmy nie wyjeżdżali za granicę, ale to już tak na marginesie i w innym kontekście 😀

 

Na moje szczęście lub nieszczęście na koncercie siedziałam w trzecim rzędzie, zaś na hydeparku na samym przedzie, a biegało tam kilka osób z aparatami, chociażby fotograficzne reprezentacje Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej, Jelonki.com i Nowin Jeleniogórskich, także szykuje się, że będzie można podziwiać moje nieudane ujęcia w Internecie. Jedno już znalazłam nawet… ale cóż – takie uroki „bywania” na wszelakich ciekawszych imprezach w mieście, a z drugiej strony można pamiątki fajne mieć 😛

 

Ktoś gdzieś napisał, że Janerka to polski Sting. Gówno prawda. Sting to anglosaski Janerka. Bo my też potrafimy mieć coś genialnego. Cytując pewien komentarz na YouTube: „Ja nerkę za Lecha oddam”.

 

P.S. Nietrudno się domyślić, że większa część sopockiego kabaretonu mi umknęła. Oglądałam mniej więcej od godziny 23.00. Na pewno ominęły mnie Neonowe „Bociany” i skecz o kościelnym, nad czym boleję. Za to z tego, co widziałam, poza wstawkami Wyrwigroszy, monologiem Grabowskiego i skeczem Ciachów, szału nie było. Nie było źle, ale nie było też wybitnie. Niekoniecznie dlatego, że widziało się to już ileś razy, bo Młodzi z czarnym góralem i „To nie to” jeszcze dobrze smakują. Ot, tak zwyczajnie poszło. Chociaż mam niemal pewność, że niektórych zachwyt zabił nawet na widok kolejnej siódmej wody po Śrubie. A konferansjerka… No cóż. Bałtroczyk wiadomo. Taka pewna marka, wiadomo było, żeby się spodziewać porządnego zapowiadania. A reszta… jest milczeniem. I budzi we mnie niepohamowaną chęć zadania pytania: Z czym do ludzi? Chyba, że te trzy godziny, które mnie ominęły, były pod tym względem lepsze. W co nie wierzę i w czym utwierdzają mnie wrażenia kilka osób, które oglądały i którym raczej wierzę. Aż przez chwilę ciepło pomyślałam o błazenadzie Paranienormalnych w Płocku. Czujecie to? Mnie, osobie od paru lat wybitnie antyparanienormalnej, przemknęło mi przez głowę dobre słowo o nich i ich prowadzeniu. To zdaje się mówić samo za siebie. I to bynajmniej nie o tym, że nagle zapałałam do nich miłością, bo to nie o to się rozchodzi. Dobrze, że w częściach przeze mnie widzianych tych wstawek konferansjerskich dużo nie było.

Cholera. Muszę te Neony nadrobić. Ale poświęcić kabareton dla Janerki live opłacało się mimo to. „I pięknie jest, nieskromnie bardzo jest…”