Wiochna

Wiosnę witam praktycznie leżąc w łóżku. Hurra. Coś mnie wzięło, dopadło i nawet za bardzo nie wiem, co. Wiem tyle, że smarkam, mam gruźliczy kaszel, żrę Rutinoscorbin garściami i czeka mnie jutro test z angielskiego, na który muszę dotrzeć choćby nie wiem, co. Dzięki bogom lwią część mojego planu zajęć na resztę tygodnia stanowią wykłady, więc będę mogła sobie zostać złą studentką (emmm, to można jeszcze bardziej?) i nie pójść.


Nie, żebym narzekała. Wyłączając momenty, kiedy mam szczerą ochotę wypluć płuca, moje chorowanie jest kapitalną wymówką, żeby usiąść i ponadrabiać różnorakie zaległości. W jedno wtorkowe popołudnie skończyłam arc Marco Polo w „klasycznym” Doktorze – i świetnie, bo z całym szacunkiem dla tych, którzy rekonstrukcje klecą, oglądanie ich na dłuższą metę jednak męczy (zwłaszcza, kiedy w cholerę poszła cała licząca 7 odcinków historia, tak jak tu). Ale cicho, teraz aż do „The Reign of Terror” wszystko jest. Czyli jakieś… 20 epów świętego spokoju. I jeśli sprężę się z „The Keys of Marinus”, to czeka mnie arc Azteków, czytaj: „I made some cocoa and got engaged” 😀

No i znalazło się dość czasu, żeby zabrać się za którą z nie ruszanych od wieków książek. Nagle odkryłam, że zaczęłam czytać „Klin” Chmielewskiej w wakacje. Zeszłe. Brawoooo. Na szczęście tym razem rokowania się o wiele lepsze, bo już za pierwszym posiedzeniem zaszłam dalej niż ostatnio, a poza tym powieści tej pani zawsze mi jakoś dobrze wchodziły. Powoli, ale wchodziły. „Całe zdanie nieboszczyka” bębniłam prawie rok… No, ale cicho tam, miałam jakieś 12 lat, a książka była gruba. Kto wie, może jeśli z „Klinem” uporam się szybko, to zrobię sobie powtórkę z rzeczy już raz przeczytanych z repertuaru tej autorki. Kto wie, kto wie…

Wolna chwila przydała się jeszcze do odzyskiwania plików z płyt. I tu takie ogłoszenie drobne: jeśli ktoś posiada jakimś cudem na swoim „twardzielu” jakiekolwiek robione przeze mnie głupotki – głównie grafiki – ewentualnie jakieś zdjęcia kabareciarzy czy innych takich, które mu kiedyś wysłałam przy jakiejś okazji, prosiłabym serdecznie o podrzucenie mi tego jakąkolwiek drogą. Taki mniej przyjemny epizod ostatniego tygodnia, oddałam komputer do wyczyszczenia z kurzu, dostałam z powrotem z wyczyszczonym jednym z twardych dysków, a przy okazji okazało się, że nie wszystkie płyty z kopią zapasową chcą działać. Fachowcy, kurwa wasza mać.


Powiało wiosną też po fandomach. Zwłaszcza po jednym. Wiadomo już było, że kręci się obecnie 7 seria „Doctora Who”, padło też hasło, że zmienią się w niej towarzysze głównego bohatera. I dzisiaj się potwierdziło, że tak, na sto procent państwo Pond znikną pi razy oko w połowie. Niektórym żal, ale mnie oczywiście bardzo to cieszy, bo tajemnicą poliszynela jest fakt, jak bardzo lubię Rory’ego i Amy. Jak to mówią, lubię ich jak piasek – najlepiej na dnie morza. Poza tym dzisiaj również ogłoszono nazwisko osoby, która zagra nowego kompana. Babka nazywa się Jenna-Louise Coleman i jak to bywa z młodymi aktorami, w ogóle jej nie kojarzę. No właśnie, babka. Przy okazji wyszło na to, że nowy towarzysz będzie kobietą. Co mnie trochę rozczarowało, bo liczyłam na chłopaka. Głównie dlatego, że w „nowym” Doktorze męskich kompanów ci niedostatek – zwłaszcza, że Mickey czy kapitan Jack średnio się podciągają pod typową definicję tegóż. No dobra, Rory. Ale on to imho taki żywy dodatek do panny Amelii, wiecznie jej podporządkowany, ogólnie za przeproszeniem dupa, nie męski towarzysz z prawdziwego zdarzenia. Ale cóż, pożyjemy, zobaczymy. Wnioskując po pierwszym wywiadzie babeczka wydaje się być całkiem sympatyczna, do serialu chciałaby wnieść przede wszystkim „fun”, a brak szczegółów na temat samej postaci daje nadzieję, że może skoro nie facet, to przynajmniej kosmitka albo dziewczyna z przyszłości/przeszłości/równoległego wymiaru/czegokolwiek innego niż współczesność. Oczywiście fandom nie byłby sobą, gdyby nie znalazło się paru takich, co to od razu szukają, do czego by się tu przyczepić. I tak część ryczy, że już jej nie lubi, bo zastąpi ich łukochaną Amy, części się nie podoba, że jest znana głównie z roli w operze mydlanej, a jeszcze inni cisną personalnie po wyglądzie. Z tych ostatnich zdążyłam już przeczytać mało chwalebny przykład na naszym polskim podwórku, gdy ktoś stwierdził, że będzie kolejną nieurodziwą towarzyszką – była Rose „dresiara”, będzie nowa „po solarce”. Gdyby to był tumblr, wstawiłabym w tym miejscu gif z facepalmem. Co najzabawniejsze, najwięcej do powiedzenia zdają się mieć ci, którzy ponoć na DW mają od jakiegoś czasu wyjebane i jak zapowiadają nowej serii oglądać nie będą. Więc pytanie za stówę, po kiego się ekscytują. No, ale cóż. Doświadczenie uczy, że nawet najlepsze fandomy w pewnych swoich punktach nie różnią się niczym od innych społeczności.

Skoro już przy kłapaniu jesteśmy – wydawało mi się, że sraczka wokół „Elementary” ucichła na dobre. Gdzie tam, naiwna! Uspokoiła się tylko na chwilę. Wypłynęło trochę zdjęć z planu, to znowu się zaczęło. Fandomowe przygłupy od razu w krzyk, że pani Watson nie może mieć na sobie sweterka, a Holmes szaliczka, bo sweterki są zarezerwowane dla BBC-owego Johna, a szaliczki dla Sherlocka, z drugiej strony fandomowa (łż)elita buczy, że kostiumy w ogóle są nie takie. Szybko ze strony normalniejszej części środowiska zaczęły wyskakiwać rozliczne żarty, kpiące z takiego podejścia (mój chyba najulubieńszy to w wolnym tłumaczeniu: „Jakim prawem oni zaangażowali do głównych ról ludzi? BBC powinno interweniować!”), ale tak czy siak… no, znowu by się przydał facepalm. Ludzie kochani, przestańcie się ośmieszać i po prostu poczekajcie na pierwszy odcinek. Okeeej?


To może na koniec nius najprzyjemniejszy i najgorętszy chyba. David Tennant był dzisiaj gościem audycji Chrisa Moylesa w BBC Radio One i padło hasło, że prawdopodobnie będzie niedługo kręcił w Polsce dokument o Hamlecie.
Kręcił. Dokument o Hamlecie. W Polsce.
Przyjmuję to na chłodno. Jestem spokojna. Naprawdę. Bardzo, bardzo, ale to cholernie i nieprzyzwoicie wręcz spokojna…
AAAAAAA AAAAAA AAAAAAA MATKOBOSKAAAAAA AAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAA!
(Szalejący Kermit.gif, odbijanie się od ścian, laptop lata po pokoju, kurtyna opada.)



P.S. Taki mały, głupawy, hermetyczny żarcik odnośnie tytułu. „Warto wspomnieć, że Wicek to syn Wiochny”. Kto pamięta, z czego to, ten niech sobie postawi piwo.