Góralu, czy ci nie żal?…

Nie uśmiechał mi się pomysł, żeby konwencję Kabaretowej Nocy Listopadowej brać z „Rejsu”. Ta, kolejny film, nad którym wszyscy leją, jaki to kultowy, a na moim podwórku nikt tej rzekomej kultowości nie pojmuje. Ale ta scenografia, te wszystkie ładne marynarskie wdzianka i mundurki, no i pomyślałam: „Okeeeej, wygląda na to, że wzięli sobie tylko pomysł na miejsce akcji… a przynajmniej taką mam nadzieję”. Złudną zdeka, jak się potem okazało, ale ciii.

Dobra. Przyznaję. Na początku pomyślałam sobie, że Jezu, nie, KKD w wersji świątecznej. Na szczęście szybko przeszło. Ot, chyba odruch po zobaczeniu Górala i Jabbara razem.
Z rzeczy ważnych:
– Neonsi zapremierowali w TV skecz o szkole. A właściwie to jego odnowioną wersję z nowego programu. Swoją drogą historia zatoczyła zarąbiste kółko – wieki, wieki temu zrobili ten numer na Wielki Test z Historii z okazji… 11 listopada. Yaaay. Ale dołożyli cholernie dużo tekstów, których w kwietniu tam nie było. Części imho wcale nie musieli. Ale dooobra. Nie ufam w takie „ulepszenie”, ale doooobra.
– Na „Cały świat bosmana znał” lekko się sentymentalnie wzruszyłam.
– Mieszanie kabaretów i dokładanie ludzi spoza jest piękne. Bo Braciak.
– Michał Sikorski w arii Jontka równa się jeden, wielki, potężny spazm zachwytu. Ach. <3
– Tym mnie nie bawi. Tym mnie nie bawi. TYM MNIE NIE BAWI, DO STU DIABŁÓW. I Marylka nic tu nie pomoże.
– Dobra zupa. Skecz też dobry był, ale ten tekst mnie pogniótł.
– KNL bez śpiewającego Jabbara to nie KNL. Tylko dlaczego on powtórzył coś, co śpiewał już w „Klubie”? Wprawdzie dobrze mu wyszło, ale… no kuźwa, nowego by się chciało.

Aha. Duuuży punkt za „This is Sparta”, laryngologa, „Bociany, kuźwa”. To było… piękne. Na swój sposób, prawda, ale było. Tylko, że tak poza paroma „highlightami” miałam ochotę w bezsilnej złości kopnąć w telewizor. Góral, do kurwy nędzy! Trzy lata tak to ładnie pisałeś i na czwarty rok nagle musiałeś to spieprzyć? Mogło być gorzej, okej. Ale do cholery. To jest Kabaretowa Noc Listopadowa. Kabareton zawsze inny niż wszystkie pozostałe, zawsze z czymś oryginalnym, fajnym, niekoniecznie komediowym. A tutaj bum, wypadł jakiś taki zwyklak, taka Mazurska z ostatnich lat, ino z „kultową” kanwą, która niektórych będzie jarać. W dodatku po raz pierwszy rozbili całość na dwa dni – pierwsza i druga część dzisiaj, trzecia jutro. W sumie to się nawet cieszę. Bo zamiast oglądać ostatni segment, zaliczę sobie kolejną adaptację „Psa Baskerville’ów” (Richard E. Grant, Richard E. Grant, jejku jej) bez żalu, że coś ważnego/dobrego mnie ominie.
Taaa. Jest mi smutno. Bo chyba coś się skończyło. Coś, co podobało mi się niemal bezwarunkowo i zaspakajało mój głód szczególnych kabaretowych pomysłów. Bo to, co pokazano mi w tym roku, zdecydowanie nie było tą Listopadową, którą znam. To było… nosz kurwa, nawet nie bardzo wiem, jak to nazwać. Babadziwo jakieś.

Dziękować bogom/kolegom z konwerterami filmików z YT na empetrójki (niepotrzebne skreślić) na dysku twardym mam Jabbarowe „Moje jedyne marzenie” i „Do kraju wracać już czas” z poprzednich lat, to będę sobie słuchać w kółko aż do znudzenia. Na osłodę, chociaż nie wiem, czy dwie takie pioseneczki, nawet cholernie piękne, coś mi tu pomogą.

KNL się spieprzyła, Grzankę wysiudali z FCH… Co się porobiło z tym światkiem kabaretowym ostatnio, nosz jasna cholera.

Koniec raportu, odmeldowuję się.
*snif*