Strzał w dziesiątkę

Na półce piętrzy się stos książek do przeczytania (również ze względu na powolne przymiarki do pracy magisterskiej, naturalnie z wybranym z premedytacją tematem okołokabaretowym), na must-see liście z utęsknieniem czeka na mnie garść filmów i seriali, na dysku walają się ze trzy piszące się notki, ale w takiej sytuacji jak ta, w której właśnie wylądowałam, nie wolno się wykręcać ani rzekomą zajętością ani lenistwem ani absolutnie niczym.

Trochę dalej jak tydzień temu, pierwszego grudnia, minęło dokładnie 10 lat od momentu, kiedy ów mały zielony zakątek wypłynął z otchłani Internetu, a chwilkę później pojawiły się na nim słowa, które po drobnej korekcie interpunkcyjnej brzmiały tak:

„Witajcie!
Miło mi, że wpadliście na mojego bloga, mimo, iż ten dopiero powstał. Wybaczcie, ale dzisiaj mam dużo spraw do załatwienia, więc dużo nie napiszę. Ale obiecuję, że będę pisać w następnych dniach. Może w sobotę?… 🙂
Pozdrawiam ciepło, Daguchna.”

Oczywiście, że gdyby ktoś wtedy tej prawie-że-piętnastoletniej dziewoi powiedział, że ten nagły blogowy poryw będzie się ciągnął wraz z nią aż do studiów i tak zwanej dorosłości, na pewno by nie uwierzyła w coś tak bardzo dla niej abstrakcyjnego. Oczywiście. Bo dlaczego ktoś zaczynając cokolwiek miałby mieć pewność, że to tyle wytrzyma? Zwłaszcza, gdy się jest właściwie jeszcze dzieciakiem? I gdy niemal przez cały pierwszy rok działalności pisze się króciutkie śmiecionotki z doskoku, maksymalnie raz na tydzień, z nieswojego komputera i łącza?

Trudno mi stwierdzić, co można powiedzieć wobec takiej „smugi cienia”. Żem jest wytrwała, bo większość koleżanek w blogowaniu porezygnowała prędzej czy później, najczęściej z naciskiem na prędzej? Możliwe. Że nie wiadomo, kiedy przegoniłam Durmika, która zawsze robiła na mnie wrażenie swoim zdaje się siedmioletnim stażem na pierwszym internetowym pamiętniku? Tak mniemam. Że, jak to daaaaawno temu Gosia rzekła, zaglądam tu i miło jest powspominać, co się działo ze mną w najciekawszym okresie życia, pełnym zmian? Być może.

Jasne, że można próbować coś odczytać z suchych statystyk. Z faktu, iż na ten moment „Ostatnia z zielonych” ma 576 notek, 131 508 wejść i 1085 komentarzy. Tylko w sumie co? No właśnie.
Na dobrą sprawę dochodzę do wniosku, że tak naprawdę najwięcej mogliby powiedzieć czytelnicy, jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi. W sumie nie do końca wierzę w to, że najwięcej o nas samych wiemy nie my, a inni, ale jednak coś jest w tym, że to ci, którzy stoją „na zewnątrz” potrafią czasem dostrzec coś, co dla nas stało się już tak bardzo oczywiste, że przestaliśmy zwracać na to uwagę. Więc powiedz mi, kogo przez ten czas udało ci się zobaczyć w zielonym lusterku? Kogo, a może co? Może nie jestem wyraźną postacią, a jakimś obrazkiem, tekstem, cytatem, motywem, mniej lub bardziej zgrabną frazą? Powiedz. Nie bój się. Dzisiaj jest ku temu najlepsza okazja.

Little Girl z bloga mala-ocenia.pl – bodaj jedynej sensownej ocenialni, na jaką zdarzyło mi się wpaść w moim internetowym życieńku – stwierdziła przy recenzjowaniu mojego blożka: „dobrze czujesz się na swoim kawałku wirtualnego świata – a to jest chyba najważniejsze”. Taka fajna puenta do tego wszystkiego. Do tej wielkiej, niespodziewanej blogowej dekady też.

Aha. I jeszcze jedno. W związku z tą jakże doniosłą okazją pozwoliłam sobie na odrobinę próżności – w prezencie na 10 urodziny podarowałam mojemu sieciowemu pamiętnikowi stronę na Fejsbuku. Skoro teraz taka moda i nawet podlejsze zakątki Internetów niźli ten mój takowe mają, to dlaczegóż by sobie odmawiać? Uznajmy to za takie wejście w nowy etap. Bardzo wspólne wejście. Zapraszam: [klik!].