Niebanalna myśl ludzka skoncentrowana w tej części świata

No i stało się. Artur Andrus zawitał w nasze skromne, jeleniogórskie progi. Jak sama stwierdziłam: „Pięć lat czekałam” – co w sumie nie jest do końca prawdą, bo gdzieś pomiędzy było 20-lecie Paki, ale tego nie liczę, bo w sumie tylko konferansjerka, a i publika jak na A.A. cholernie przypadkowa.

Zdobyte nie dalej jak na tydzień przed występem miejsce wbrew oczekiwaniom okazało się być całkiem dobre. Czyli wszystko było widać i jednocześnie owo „wszystko” nie było jakimś maleńkimi ludzikami na tle sceny. I w dodatku cena mieściła się w granicach tak zwanej dopuszczalnej normy – czyli 45 złotych. Zresztą… za Andrusa spokojnie mogłam tyle dać.

 

Rozczarowało mnie tylko jedno. Że z klasycznego repertuaru pojawiła się tylko piosenka „Piłem w Spale, spałem w Pile”. Ale to takie rozczarowanie nie do końca… bo czy i można użyć takiego słowa w wypadku A.A.? Program z nowości, względnych lub mniej, prawie wszystko już kiedyś widziane. Ale Artur się nie przejada. Nigdy.

Pokazał – a jakże! – swoją kolekcję dziwów wszelkich, to jest zdjęć szczególnych napisów i bannerów, wycinków prasowych, a nawet opakowań. To wszystko z racji, jak sam stwierdził, inspiracji niebanalną myślą ludzką. Przedstawił przykładowe kawałki ze zbioru dowcipów o grabarzach, które ponoć zbiera. Trochę było też tego, co zebrał od słuchaczy „Akademii Rozrywki”, w tym także zbiór tego, czym ludzie byli straszeni w dzieciństwie… Zacytowałabym to i owo, ale nie chcę, bo komuś popsuję zabawę, które w tym wypadku jest mocarna 😀 Były też piosenki, a jakże! Obłożone pogadankami adekwatnymi do tematu. Tak więc w ramach Zakładu Usług Satyrycznych (w skrócie… no właśnie :D) mowa była o czarnym humorze i szukaniu śmieszności w każdym aspekcie życia (historia inskrypcji na pewnym nagrobku… xD), o przyśpiewkach ludowych z okolic Jeleniej Góry (samo hasło wzbudziło powszechną wesołość, bo wiadomo – Dolny Śląsk, tu nie ma kultury ludowej :P), sprzedaży używanych samochodów, wierszach okazjonalnych, mocy sprawczej piosenek, zdjęciach w gazetach, armatach w krzakach, koniu księcia Poniatowskiego, pewnym wieku, a także jak poderwać, żeby niczego sobie nie naderwać. No i oczywiście „znajdź 10 różnic między tym, a oryginalnym wykonaniem” 😀 Chyba niczego nie pominęłam. Jak widać, rotacja jest bardzo na bieżąco. Chociaż przyznam, że z nowszych rzeczy też mi czegoś zabrakło, a mianowicie piosenki o subkulturach, która w związku ze zbliżającym się występem chodziła za mną od paru dni. Ale nie ma żalu. Zdecydowanie nie ma. W końcu to Andrus 🙂 Ale nie tylko dlatego występ się udał. Wszystko wskazywało na to, że na widowni pojawił się odpowiedni target. Znaczy się ludzie, którzy wiedzieli, na co i po co przyszli. Jeśli nawet byli jacyś tacy, których zaciągnięto tam siłą (A.A. wymyślił na nich śmieszne miano, ale też nie podam, bo spalę fajny żart ;P), to chyba pod koniec doszli do wniosku, że jednak chcieli tam przyjść. Bo co Boski Artur nie chlapnął, to ludzie się śmiali, a przynajmniej chichotali radośnie. I wcale nie najbardziej przy najprostszych dowcipach (chociaż w tym konkretnym wypadku najprostsze są już całkiem wyrafinowanymi). Ogółem publika idealna. Andrusowska, rzekłabym. I, jak to żartował A.A., coraz mniej czternastolatek w związku z jego zbliżaniem się do „pewnego wieku”. „Jakby kiedykolwiek były…” 😀

 

A i złapanie gwiazdy wieczoru i otrzymanie autografu nie było żadnym problemem. Wystarczyło po odebraniu kurtki z szatni obrócić się na pięcie i polecieć przez scenę w znane już sobie z warsztatów zakulisy… Cóż mogę rzec, przemiły to człowiek! Nie tylko dlatego, że z własnej i nieprzymuszonej woli wrócił ze mną na scenę szukać potencjalnego fotografa do wspólnej fotki…

 

Około 22.00 zdaje się było już po wszystkim. Aż sobie po powrocie do domu odpaliłam „Łódzką” i zaczęłam nadrabiać zaległości na andrusowym blogu. Wybranie się na ten występ wymagało ode mnie pewnych wyrzeczeń, ale warto było. Zdecydowanie.

 

Zamiast puenty, mały fejsbukowy dialożek z dnia przed, tuż po obejrzeniu KKD z udziałem m.in. A.A.

Lubię odgrzebywanie klasyków, ale chyba ktoś tu nie zrozumiał tego, co śpiewał…

Dedukuję… Nie mówisz o naszym ulubionym duecie. Kogo więc możesz mieć na myśli, hm, hm.

W życiu! Gdybym kiedyś tak powiedziała o nich dwóch albo o którymś z osobna, to daję Ci moralne prawo walnąć mnie czymś ciężkim.

Sądzę, że nie będę miała okazji go wykorzystać.

 

Zaiste, wszystko na to wskazuje. Chociażby dlatego, że w tej osobie kumuluje się owa niebanalna myśl ludzka i za jej sprawą koncentruje się w tej części świata.