Z dziennika adepta: Dzień I – Integracja i zagnieżdżanie (3 sierpnia, poniedziałek)

No więc. Wiem, że tak się nie zaczyna ani zdania ani notki, ale postawię się i zacznę. No więc. W dniu dzisiejszym w Teatrze im. C. K. Norwida rozpoczął się trzeci turnus warsztatów teatralnych „Lato w teatrze”. Jako, że rok temu bawiłam się świetnie, spróbowałam zgłosić się także i w tym roku. I się dostałam ^^, co pewnie większość już wie, bo nie omieszkałam się tu i ówdzie pochwalić (a co!). Tak się zastanawiałam – spisywać przez ten cały czas jedną dużą notkę, którą wrzuciłabym już po wszystkim (duża szansa na pominięcie wielu miłych szczegółów), czy pisać codziennie po jednej z każdego dnia (to z kolei może być dosyć męczące) – i doszłam do wniosku, że odważę się na to drugie. Także… zapraszam do dzienniczka adepta w wielkim teatrze.

 

 

 

 

Początek miałam iście mistrzowski. Spóźniłam się. Pierwszego dnia, brawo. Jak się na szczęście okazało, nie ja jedna – w pustym holu czekali też Weronika (koleżanka z zeszłorocznych warsztatów) i Łukasz (nie pamiętam, skąd znam, ale znam). Udało nam się wejść wejściem od strony parkingu i zrobić małe wejście smoka, gdy już wszyscy siedzieli pod sceną i słuchali, co pan Wnuk ma do powiedzenia. To trzeba być mną (albo którymś z pozostałych :P). Pan Tadeusz tłumaczył, co i jak, omawiał kwestie organizacyjne, przedstawił resztę instruktorów a także pedagogów oraz osoby odpowiedzialne za promocję. Okazało się, że właściwie jest większość osób z zeszłego roku. Wspomniany już pan Wnuk, pan Paruszyński, pani Grażynka (miała dojechać na następny dzień), pedagog pani Basia, naturalnie pan fotograf z Jelonki Konrad i pani Dorotka… Aczkolwiek zdeka zabolało mnie, że nie było pana… tfu, jakiego pana – Jacka ani pani Korynki. A buuu. Z kolei kogoś (nie pamiętam – Broda to był czy Bojęć?) zabolała nieobecność pani Uli Jonkisz, czemu dał głośny upust. Pan Wnuk obiecał tym się zająć x) Ponadto przedstawiono nam także drugą pedagog, panią bodajże Jolę oraz koordynatora, a także – uwaga – opiekuna medycznego. Pełen serwis 😀 Pan Jacek następnie przybliżył nam zamysł spektaklu, jaki będziemy tworzyć. Coś o ludziach, którzy osiedlili się na naszych terenach tuż po wojnie. Czyli w zasadzie naszych dziadkach. Ma taki koncept, żeby wykorzystać wizualizacje z opowieściami właśnie naszych dziadków. Z tym, że na całą grupę tylko trzy osoby (w tym ja) mają w Jeleniej kogoś, kto mógłby o tym opowiedzieć. U.

Jeśli chodzi o ekipę – 25 sztuk warsztatowiczów – znaczna część to także uczestnicy z zeszłego roku. Miło zobaczyć znajome gęby (chociaż np. Martynę z trudem rozpoznałam przez jej nową, ekstrawagancką fryzurę) 🙂 Oprócz tego jeszcze niespodzianka w postaci Taszy. Jupijaijej. Mimo to tradycyjnie warsztaty rozpoczęły się od integracji. Pan Jacek wymęczył nas zadaniami na rytm i koordynację ruchową. Różne takie z wyczuwaniem materii scenicznej itp., ale też berek z ruchem dyktowanym przez „berka” – w którym oczywiście musiałam sobie utrudnić życie, bo obmyśliłam sobie skakanie na jednej nóżce, a nie przewidziałam, że reszta będzie skakać szybciej niż ja i w efekcie Łukasz bodaj musiał się podłożyć 😛 Później pan Tadeusz zaczął z nami ćwiczenia z emisji głosu. Wyszło na to, że nie umiem porządnie wykorzystać przepony do oddychania (też mi odkrycie, wiem o tym od dawna…) ani języka do wymowy głoski „r” (a że język ma z tym coś wspólnego, to nie wiedziałam), ale ponoć oba, jako że są mięśniami, można wyćwiczyć. A przynajmniej pan Wnuk tak mówi, a w końcu fachowiec (co Akademia Muzyczna, to Akademia Muzyczna, mówiłam już kiedyś), więc może będą jeszcze ze mnie ludzie.

Dopiero teraz na wieczór poczułam, że jednak ćwiczenia u pana Jacka nie przeszły bez echa i że pewne mięśnie istnieją. Chociaż jak tak sobie pomyślę, jak to nas od jutra pani Grażyna w obroty weźmie, to dopiero będzie bolało. Cóóóóóż.

A my? Zagnieździliśmy się po garderobach. Będący tradycyjnie w mniejszości chłopcy w damskiej, bo mniejsza, a my w męskiej. Jak rok temu. I wszystko prawie to samo. Tylko gołe baby na kalendarzach inne. Jakby widzieli, jak się rządzimy na ich sprzęcie, toby chyba coś im trzasnęło (vide jedna z koleżanek podbierająca nieco żelu do włosów i komentująca: „Chyba się nie obrażą, jak im trochę wezmę?”). Nie, żebym się nas czepiała, po prostu to takie… śmieszne 😀

 

Z innych rzeczy…

– od razu rozdano nam koszulki i worki. Takie same, jakie otrzymaliśmy rok temu. Z tym, że rok temu koszulki dostaliśmy bodaj trzeciego dnia, a torby dopiero po premierze. Pewien postęp, jakby… Koszulkę wynoszę, a worek chyba opchnę na Allegro.

– potrzebuję walizki. Niedużej. I starej – im bardziej wyświechtana, tym lepiej. Bo w sumie dysponujemy tylko siedmioma na 25 łebków.

– wstępnie zagadnęłam babcię na temat udziału, ale odmówiła, niestety. Głównie ze względów zdrowotnych, ale myślę, że pewnie też jej się nie chciało. Trudno się dziwić, babcia to babcia, swoje lata ma… Co nie zmienia faktu, że spróbuję skonsultować z panem Jackiem, czy nie dałoby się tego załatwić bez wyciągania babci z domu 😉

– drogą dedukcji zaczęłam dochodzić, gdzie który aktor ma miejsce w zajmowanej przez nas garderobie. Wyszło na to, że toaletka z lustrem zapaskudzonym napisami szminką i markerem (rok temu też tak wyglądała), ulotką reklamującą spektakl „Trzy siostry”, zdjęciem Audrey Hepburn, figurką motocykla i gołą babą (mam wrażenie, że artyści są niewyżyci) należy do kolegi R. No ładnie, taki flejtuch z brudnym lustrem 😛 Szkoda jednak, że nie kapnęłam się wcześniej, rozłożyłabym się tam. A tak z Taszą lokujemy klamoty na toaletce pana Konieczyńskiego…

Btw. motorek Martyna tymczasowo pożyczyła na swój stoliczek. Potem odda.