Z dziennika adepta: Dzień IX – Huśtawki (12 sierpnia, środa)

Zaczęło się średniawo. Wbrew planom zamiast od samego rana zająć się szlifowaniem całości, zaczęliśmy z panią Grażyną klecenie finału. Początkowo zapowiadało się, że będzie on oparty bardzo na rytmie. A biorąc pod uwagę, że z rytmem to my się nie lubimy, nie miałam najlepszego nastawienia co do „skuteczności” takiego finału w moim wykonaniu. Na szczęście sama pani Grażyna po jakimś czasie doszła do wniosku, że to nie wyda, zaproponowała co innego, pan Jacek dodał do tego potem to i owo i finał nabrał kształtu, co do którego nie obawiam się, że wywoła „położenie” całości przeze mnie – przynajmniej teoretycznie 😛 Oprócz tego na pierwszej przerwie (10 minut) dylałam w trymiga do sklepu, bo mnie tak głód przypilił, toteż humor miałam „taki se”. Następna przerwa trwała już ponad pół godziny (ponoć nam się należało :P), zeszliśmy gromadką do Old Pubu na mrożoną kawę (wypitą przy rozmowie o „zaciążających” koleżankach) i… odkręciło mi się. Wniosek? Nigdy więcej kawy w przerwie. Wprawdzie dodała mi „kopa” do pracy, ale też z racji tego, że kawusię łykam rzadko, złapałam też fazę. Malutką. Taką fazunię. Zaczęłam się z deka gotować podczas prób, w chwilach luzu masakrycznie żartować i ogólnie wyrażać objawy nadpobudliwości. Na szczęście nie dezorganizowało to pracy całej ekipie, jak mi się wydaje 😛 Także… nigdy więcej kawy w przerwie. Za to napoje energetyzujące – bardzo chętnie. Jeden już czeka.

W sumie mamy już ten finał. Zaczęliśmy grać z taką muzyką, jaka będzie na premierze. Jutro pierwsze próby ze światłem. Dopisałam się do wspólnego plakatu, który zawiśnie bodaj we foyer. Praca, praca, praca.

Na obiedzie dowiedzieliśmy się, że przyjdzie fotograf, pan Marcin Oliva Soto i zrobi nam parę zdjęć. A że ten pan to typ fotografa „z wizją”, umyślił sobie takie, a nie inne ujęcia i efekt był taki, że staliśmy przed Relaxem, ustawiając się całą gromadą w dzikie pozy, zaś pan Marcin siedział w oknie na pierwszym piętrze i nas ustawiał. Mam tylko nadzieję, że efekt będzie porządny, bo jednak te wygibasy trochę mnie wysiłku kosztowały… 😛

 

Z innych rzeczy…

– Przede wszystkim, to wczoraj zapomniałam napisać, iż właśnie wczoraj Łukasz próbował udusić mnie brudną szmatą. Bardziej niż to, że chciał mi zrobić „kuku”, bulwersuje mnie, czym chciał tego dokonać. Fu.

– Najbardziej durnowaty fragment ze zmasakrowanej wersji „Nim wstanie świt” dokonanej przez Katarzynę N. w wykonaniu dziewczyn został zajęciowym „czasoumilaczem”.

– „Zostaw mnie! Zły dotyk boli całe życie!”. Przepraszam, Weroniczko 😛

– Dostaliśmy wreszcie zaproszenia. Wzięłam cztery. Jedno dam mamie, z resztą nie wiem, co zrobić. Także gdyby ktoś z Jeleniej lub okolic chciał, a sądzi, że jest dostatecznie ze mną spoufalony, żeby je dostać, niech da znać. Istnieje szansa, że dam.