Z dziennika adepta: Dzień XII – Wielki finał (15 sierpnia, sobota)

Dzień premiery nadszedł. Spotkaliśmy się o 14.00 na obiedzie w „Relaxie”. Okazało się, że przyjechała Magda – córka pani Grażyny, nasza zeszłoroczna „rozwiązywaczka” sznurków od sztankietu 🙂 Po posiłku poszliśmy do teatru, gdzie zgodnie z planem rozgrzaliśmy się (do tego stopnia, że gdy przyszedł pan Jacek, żeby zakomunikować, że zaraz zaczynamy „przebieg”, zaśmiał się i powiedział: „Dzisiaj na obiad był placek po węgiersku, a nie… z ziołami” xD), po czym zrobiliśmy pierwsze i jedyne tego dnia „kółko”. Skończyliśmy jakieś dziesięć po piątej, co oznaczało, że mamy czterdzieści minut na uspokojenie się, przygotowanie i rozdanie reszcie kopów na szczęście (co wyglądało mniej więcej tak, że pan Jacek kopie nas, a Mateusz z Przemkiem kopią jego, co nazwał „odreagowywaniem na instruktorze” xP). W praktyce już za piętnaście osiemnasta ustawialiśmy się za kurtyną. Nerwy były ostre, ale jak kurtyna poszła w górę, trzeba było się opanować. I chyba nam się to udało. Nawet w chwili, gdy w odpowiednim momencie nie pojawiła się jedna z projekcji (jak się potem okazało, zawiodło DVD), nie daliśmy się zagiąć (chociaż słyszeliśmy z kulis szepty kolegów, cytuję: „O kurwa, ja pierdolę” itp.). W sumie tylko na początku jakoś szczególnie odczuwało się, że ludzie na nas patrzą, potem to zdecydowanie przechodziło, a przynajmniej ja tak miałam. A potem co? Oklaski, kwiatki dla instruktorów, szybki zbieg za kulisy, przebranie się w cywilne ciuchy i zejście na dół na tzw. bankiet i pokaz filmu dokumentalnego z warsztatów. Wręczono nam dyplomy i drobne upominki. Pomimo początkowych drobnych problemów technicznych obejrzeliśmy film (niektórzy się z lekka załamywali, widząc, że trafiły tam najbardziej perfidne ujęcia z ich udziałem), po czym… impreza się rozlazła. I to szybciej niż rok temu. Część sobie po prostu poszła, część zeszła do Old Pubu na raty. A mieliśmy gdzieś się razem wybrać. Super. Ja, Marzena i Dominika, poczekawszy nieco z koleżankami Marzeny na ich transport, poszłyśmy na mrożoną kawkę i czekoladę. Gdy już się miałyśmy zbierać i przejść się gdzieś na miasto, zjawił się Dominik, który miał dwie godziny do pekaesu, więc poszedł z nami. Najpierw poczekaliśmy z Marzenką na autobus, potem w trójkę poszliśmy do parku koło Garnizonowego czekać na ten dominikowy autobus. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, aż napatoczyła się jakaś napita parka (na oko po 40 lat) i facet się nas pyta, z czego się śmiejemy. Dominika zaczęła z poważną twarzą wciskać mu kity – że mamy kabaret i wymyślaliśmy scenkę, że tak w ogóle jesteśmy aktorami (bądź co bądź to prawie prawda :P), a na pytanie, w jakim filmie grała, odpowiedziała, że w „Na Wspólnej” xD Potem sobie poszli, my wstaliśmy i też zaczęliśmy się zbierać, gdy wyczaiłam, że koleś się wrócił i idzie w naszą stronę. No to my w nogi, bo to nigdy nie wiadomo, co takiej zapijaczonej mordzie strzeli do głowy. Potem – już dostatecznie daleko od parku – pożegnaliśmy się, Dominik poszedł na przystanek, my z Dominiką w stronę Wojska Polskiego, gdzie i my się rodzieliłyśmy. I jakoś dotarłam do domu, chociaż przyznam, że po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z panem w stanie wskazującym miałam pewnego pietra.

Przy kawie i czekoladzie z dziewczynami wymieniłyśmy się paroma refleksjami na temat warsztatów. Pewne nawet się pokrywały. A jakimi, to opowiem jutro. W ramach ostatniego dnia, ostatniego spektaklu i podsumowania całości.

 

 

I znowu reklama. Ding, dong.

16 sierpnia (czyli dzisiaj), godzina 18.00, Teatr im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze (Al. Wojska Polskiego 38), „Klisza pamięci”. Wstęp wolny. Zapraszamy serdecznie. Powiadomcie krewnych, przyjaciół, znajomych, znajomych znajomych, znajomych znajomych znajomych, krewnych i znajomych królika. Kto nie przyjdzie, ten ma w łeb.

Po reklamie.

 

 

P.S. Liczyłam na obecność paru osób, które się jednak nie zjawiły. Ostrzegam, jeżeli jutro was nie będzie i nie będziecie mieć żadnego solidnego usprawiedliwienia, poznacie siłę mojego focha.