Z dziennika adepta: Dzień IV – Taniec z walizkami (6 sierpnia, czwartek)

Już nie boli. Znaczy boli, ale tylko lewa łydka i to wyłącznie przy podnoszeniu nogi. I znowu się spóźniłam, chociaż od za dziesięć szósta budziłam się co godzinę z najświętszym przekonaniem, że to już za dziesięć ósma i trzeba wstać. Dzisiaj po dwu- czy też trzykrotnym zaśpiewaniu „Nim wstanie świt” odstawiliśmy tą piosenkę na razie, a zajęliśmy się „Zielono mi” (i wygląda na to, że dwie pozostałe zostaną nam odpuszczone. Może to dobrze). Było bardzo zabawnie, gdy… pan Tadeusz próbował nam wytłumaczyć intencję, z jaką mamy śpiewać. „Takie małe rwanko” albo „Zagrajcie to z chcicą, panowie” i takie tam… x) Potem dostaliśmy krótką przerwę i przykaz, żeby wrócić punktualnie, bo z wizytą miał wpaść do nas sam pan dyrektor Bogdan Koca. I wpadł, było bardzo sympatycznie, usłyszeliśmy sporo miłych rzeczy 🙂 Chociaż wielka szkoda, że pan Koca nie będzie mógł być na naszej premierze, ale cóż – człowiek 30 lat polskiego morza nie widział, nie odbierajmy mu tej przyjemności 😉 Później po krótkiej rozgrzewce z panią Grażyną (zaczęliśmy walczyka, jupi) z panem Jackiem wróciliśmy do „Lokomotywy”, tym razem jednak zaczęliśmy łączyć słowa z konkretnymi ruchami na scenie z udziałem walizek. Trochę bolało, bo mam walizkę wielką, a pozbawioną rączki. W zastępstwie jest kawał taśmy izolacyjnej, ale dziadowskie to zastępstwo, bo nie dość, że w rękę pije, to jeszcze klejem brudzi 😐 Efekt? Daga na przerwie leci do pana Paruszyńskiego po primo na skargę („Bo mi się w rękę wrzyna”), po secundo z prośbą („Dałoby się coś z tym zrobić?”) 😛 Potem wróciliśmy do wczorajszej sceny marszu, do której zaczęliśmy dokładać nowe elementy. I tak ładnie się sprężyliśmy z robotą, że mieliśmy jeszcze czas na ten zaczęty walczyk, który planowo miał być robiony jutro 🙂 Chociaż nie wiem, czy jest się z czego cieszyć, bo za cholerę nie potrafiłam przyswoić sobie kroków i Olka, z którą byłam w parze, miała ze mną siedem światów. Wygląda na to, że I can’t dance, no cóż.

 

Z innych rzeczy…

– Łukasz przyniósł parę fajnych ciuszków od swojej babci. Podebrałam zacny szary płaszczyk, który bardzo przypadł mi do gustu i którym będę mogła przykryć moją kieckę a’la sędzia Anna Maria Wesołowska 😀

– Zbierali miary od wszystkich, żeby potem dziewczynom kupić czarne halki i chłopakom czarne koszulki (cytując dokładnie pana Jacka: „czarne t-shirty z długimi rękawami”). Konkretnie to Michał zbierał. I gdy padło pytanie, kto idzie jutro z Majkelem do sklepu kupić, wyszło na to, że większość pań chętnie by się wybrała 😀

– Podczas próby z walizkami przy pierwszym graniu końcówki powywalaliśmy się i mało nie zabiłam się o własny tobół 😛