Telewizja Kabaretowa Koszalin

Koszalin, Koszalin. Nie chce mi się wierzyć, że a) to już trzeci raz, gdy jednocześnie oglądam i spisuję wrażenia na gorąco, b) że to już piętnasty raz w ogóle. Ehhh. Ależ ta młodość przecieka przez palce 😉

 

 

W tym roku panowie od Konia (a nawet Konika) Polskiego postanowili cały kabareton zbudować wokół konwencji kabaretowej telewizji. Biorąc pod uwagę, że robiony przez nich swego czasu program „Malina TV” oparty na podobnym pomyśle sprawdził się nieźle, liczę na smakołyczek… albo nawet cały koszyk. Może być śmiesznie też dlatego, że na dzień dobry poszły aluzje o dużej ilości prezesów, cenzurze i takie tam, a nie były takie kwadratowe jak te na Mazurskiej.

Wyrwigrosze, jak na prawie każdym chyba Koszalinie, przyszpanował nowym numerem o policjantach. Ale dostaje się wszystkim po trochu. Wiadomo, niektóre gagi czuć jeszcze surowizną, ale jak ich znam ograją to jeszcze, wygładzą, wyklepią i będzie ładnie. Chociaż znowu ten ból, że oni tego wszystkiego z powietrza nie wzięli, ino z życia…

Hela zadebiutowała jako prezenterka wiadomości, a Marian pokazywał, co ona mówi. Tak jakby trochę z Ani Mru Mru, a trochę z Grupy Rafała Kmity (btw. oba składy były w Koszalinie), ale ładne to.

Skoro już jesteśmy przy Ani Mru Mru – taś, taś, taś! Czyli kolejna świeżynka – o nauce nurkowania w Egipcie. Wnioski były dwa. Pierwszy, że wesołe to. Drugi, że jeśli tak wygląda nauka nurkowania na zagranicznych wojażach, to ja się cieszę, że nie jeżdżę. Bo o ile zamiłowania Mruczaków znam, to domniemuję, iż też oni tych „myków” nie zmyślili… 😛

Ciach. Gośka po odchowaniu dzieciaczka wróciła, jak tak patrzę, bo jeszcze ładniejsza i nadobniejsza. A skecz o nowej klinice uzależnień. Jak tak popatrzyłam, pośmiałam się, to radośnie stwierdziłam, że Ciachy nadal należą do tej lepszej połowy ZZK. Bo że takowy podział (na lepszą i gorszą) istnieje, nie ma wątpliwości. Sru.

Fajniejszej części Zielonej Góry ciąg dalszy nastąpił, bo potem przyszedł Jaros. I Halama. W formie pana Józka. Niektórzy, którzy nie kumają jego dowcipów twierdzą, że „ta postać jest wyekspolatowana”. Czyli na zasadzie „głupie, bo nie rozumiem”. Bo humor Halamy w ogóle, a szczególnie w roli hodowcy drobiu, to czołówka krajowa jak dla mnie. Można gościa nie lubić, ale szanować należy absolutnie. Co czynię naturalnie, co nie zmienia faktu, że uwielbiam gościa. Tym bardziej, gdy śpiewa. A także zaśpiewał tym razem! Jeżeli oczywiście rapowanie można nazwać śpiewem. Z beat boxem… ale nie takim, o jakim możnaby na pierwszy rzut pomyśleć 😛 Doszukałam się w całości aluzji do całkiem konkretnych artystów i sztuczek, jakich używają na scenie, ale pewnie nadinterpretuję. Szkoda. Co nie zmienia faktu, że pyszny kawałek.

Koniec części pierwszej.

 

Druga część zaczęła się z kopa, bo od KSM-owego „Hitu na Euro 2012”. A ten numer jest faktycznie kick-assem, a bynajmniej dopóki nie zajeżdżą go na amen, czego naturalnie im nie życzę, bo ich lubię. Ah, cudnie się to ogląda w TV, mogąc oglądać idiotyczne miny Łajzy czy Misiula, zamiast w iluśtamnastym rzędzie wielgachnego amfiteatru, ledwo widząc skaczące po scenie postacie i słysząc piski z tyłu zamiast tekstu. Jednak telewizja tu ma wielką przewagę.

Zobaczyłam pannę Marynię – jedną ze słynnych „Koniczynek” – i już poczułam, że teraz śmieszność trochę kipnie. Tym bardziej, że poleciała „Kreska nad O”. Oj. Błądzik. To już lepiej było Helę znowu wpuścić. Chociaż puenta dobra.

Daniec? Daniec w Koszalinie? Ło kurwa. Na dźwiek tego nazwiska mimowolnie zaczynam suszyć zęby. I słusznie, bo tą razą przeprowadził wykład pod hasłem „jest nagrane i się nie wyprzesz!”, podparty przykładami starymi, ale jarymi. Chociaż finalnie zeszło na temat mężów wracających nad ranem. No i w sumie tylko jeden kabareciarz może zareagować na brawa tekstem „Cicho bądźcie” 😀 Daniec jest jedyny w swoim rodzaju i basta, kult.

Iiii w tym momencie prezentacja lepszej połowy ZZK się przerwała. Albo nie, ujmę to lepiej. Wyskoczył kabaret, który dobrze reprezentuje tą teorię z połowicznością. Albowiem wyszedł Słoiczek Po Cukrze. A tam jedna połowa jest słodka, obdarzona pięknym głosem, a druga… Hamlet u Szekspira mówił: „Reszta jest milczeniem”. Niekoniecznie ze względu na scenę, a raczej na to, co poza nią. No cóż, w niektórych wypadkach teoria mówiąca, że będąc kabareciarzem niezależnie od ilości talentu trzeba zawsze mieć dużo pokory, leży i kwiczy (a Klaudia z Natalią pewnie się pod tym podpiszą… nie jestem sama :P). A skecz o feministkach. Ktoś jest zaskoczony?… Dobra. Większa bida, że – jak się okazało – także żeńskie kabarety sięgają po ten wyklęty ostatnio przez Agę śródek, jakim jest, obcesowo to ujmę, ściąganie gaci na scenie. No strasznie śmieszne. Kto następny? To ci dopiero będzie ubaw. Tylko nie wiem, czy to jest kabaret, czy to już czasem nie będzie cyrk.

Marian i Hela dostali zakaz pokazywania się w TV (btw. obwieszczony całemu światu przez Krzysztofa „Bercika” Hankego) – głównie po to, żeby wystąpić mógł Koń Polski we własnych osobach. Numer o dwóch panach na wakacjach, którzy ze wszechmiar chcą uniknąć polityki na wczasach. Z jakim skutkiem, to się można było domyśleć 😛

Koniczynki być musiały. Wiadomo, mało który kabaret ma na swoich usługach żeński zespół wokalny. Ale jakiś taki… nieciekawy ten jest, gdy śpiewa, chociaż umie? No cóż. Bywa.

Szatańscy prowadzący (czytaj: Malinowski i Sierański z rogami… tak, nie pytajcie o szczegóły) zapowiedzieli wycieczkę do samego dna piekieł. Do piwnicy piekieł, do piwnicy dna piekieł. Już sobie myślę: „KSM-y i Piekielna!”. No, teoretycznie niedużo się pomyliłam. KSM, owszem, ale z „Zombi”. Komentarz był krótki: „Łojezu, nie”. Jakkolwiek zespół, który został sparodiowany, już dawno zasługiwał na takiego kuksańca, tak sam numer należy do cienkiej serii parodii z czasów „Piotra Bałtroczyka na żywo”, które – nie przymierzając – straszyły poziomem początkujących i których osobiście wolałabym ich nigdy więcej już nie widzieć. Apage satanas *krzyżyk*.

W takim niesmaczku zakończyła się druga część. Tfu. Krótko potem przyszedł sms od Dommela z pytaniem, czy w Koszalinie zawsze muszą dać coś ciała z dźwiękiem. Rok temu zryli Limo i „Lubię kiedy pada”, w tym roku skopali doszczętnie położony od samego powstania numer. Coś w tym jest, faktycznie. Ale odpisałam: „Weź mi nie przeszkadzaj, właśnie rzygam po >>Zombi<< 0.o”. Tyle komentarza.

 

Trzecia część, na scenie pojawił się znów pan Hanke, ale nie sam. Ale nie sam, bo w towarzystwie króla strzelców. Cholernie pewnego siebie, nawet rzekłabym, że szatańskiego. A w tej roli… Krzysztof Respondek. Nie, nie, to nie pomyłka. Te przymioty nie leżą do tej miłej buzi… i dlatego to wyglądało tak pysznie 😀 „Siach, siach, siach, siach!”. Potem doszedł Poloczek-trener i to musiało skończyć się… piosenką. A śpiewać to oni umieją, oj umieją i nie mówię tu tylko o Respondku, zwanym w niektórych kręgach Boskim Krisem 😉

… Marian z Helą wrócili, mimo, że „jeden taki chciał ich odwołać, ale nie zdążył, bo jego odwołali” 😛 Po rozmowie o plantacji i o tym, że wesoło było po żniwach (domyślcie się, co sadzone było! :D), zaproszono Grupę Rafała Kmity. I niby śmiesznie, niby wszystko cacy, niby Arek Lipnicki, ale po raz nie wiem który mam niejasne wrażenie, że ci państwo trochę pomylili adresy. Może to przez brak Sonii. Sorensen, ale ten laseczki żadna nie zastąpi, tym bardziej, że poza Lipnickim tylko ona mnie przy nich naprawdę trzymała. A tak to już nie to. Tym bardziej, że najśmieszniejsza okazała się być scenka wykładu przedstawiająca kibiców, z których jeden wrzeszczał, cytuję, „Trener! Patafianie! Twoja siostra to dziwka! I żona też. I żeby twoja córka wyszła za pedała”, inna, gdzie dorosła babka przebrana za małą dziewczynkę skacze na piłce i mówi „Kulwa mać” oraz wszystkie naszprycowane erotycznymi aluzjami. To jest fajne, ale do pewnego momentu. Także… Niedobsz.

Kasia, Kasia!… Gdzie tam Pakosińska? Wyplujcie to nazwisko. Piasecka, a nie jakaś tam podśmiewajka. I monolog – oczywiście o mężczyznach, oczywiście pełen babskiego uroku. Czyli co, znowu lepsza połowa ZZK? Jak najbardziej 🙂

I było miło, ale się skończyło. Słoiczek is back. Owację wywołały miniówa i odsłonięte kolana Gochy. Nie, żebym się czepiała, brzydkie nie są. Ale chyba nie o to w kabarecie chodzi. Ale nieważne. W sumie skecz o rozmowie pani prostytutki z sąsiadką. Co Hamlet mówił? No.

Hela przedstawiła teleturniej o pięknym tytule „Koło mamony”. Z czymś się kojarzy? A w nagrodę są nożyce… I Smile. Od biedy może być Smile. Chociaż mam ciche obawy, że grozi im zcyrkowienie. W sensie, że widzę podobieństwa do Paranienormalnych. Takie tycie, ale jednak. I życzyłabym sobie i ogółowi, żeby takie małe zostały. A najlepiej, żeby w ogóle zniknęły. Tak czy siak tego wieczora sprowadzili podanie o kredyt do formy „Milionerów”. I, kurczę, śmieszne nawet. Z naciskiem na „nawet”. Bo znowu „najwybitniejszy dżołk” to ten, w którym okazuje się, że Marek zdradził żonę z kolegą z pracy. Tego wieczora już tego za dużo, a przynajmniej w tej formie.

Marian zapytał, czy publika lubi śpiewać, bo teraz to będzie wskazane. Męska część Słuchajcie zarzuciła piosenką o kobietach i ich podrywaniu. Ładnie zaśpiewane, miły tekst, choreo też i Łupson wywracający armatkę… Śliczne, chociaż to ostatnie nie było planowane 😀

I tak to trzecia część zakończyła się w miłej atmosferze i bez pawi.

 

Żeby zobaczyć następną, trzeba było przeczekać „Panoramę”, a i ta ostatnia, czwarta część już nie była na żywo. Tradycja. Można się przyzwyczaić. Na samym początku Marian przeprowadził wywiad z… Helą. Krótki, zwięzły, nie wiem czy na temat.

Potem weszli Ani Mru Mru, a wielką owacją przywitano… biceps Marcina. Po nogach Gośki się wyrównało. A pokazali oczywiście „Słoneczny patrol”. Wprawdzie bez „w Peugeocie przy płocie”, ale nie było źle. Ten skecz do mnie przemawia, szczególnie w środku lata i gdy się tak przyjrzeć minom panów po pani „w puchowej kurteczce”. Zbliżenia potęgą telewizji.

Pierwsze takty melodii „Final Countdown” i już wiedziałam – Wyrwigrosz i „Starsi panowie trzej”! Chociaż zdziwko mnie złapało, że zamiast trzech dziadków z hantelkami w tej wersji wyszli trzej dziadkowie w garniturach. I coś innego zaśpiewali jednak – innowacjom poddano moją ukochaną partię na melodię „Czy ten pan i ta pani”. Zabolało (no bo jak to, nie ma „czy ten pan tej pani pociągnie kiedyś z bani”?), ale nie było źle. A i finał inny. Malutki foszek.

Zapowiedziany krótko Ciach po raz kolejny opowiedział o lekarzach, tym razem o weterynarzu. Ale w zasadzie wyszło, że to właściciel, a nie zwierzak ma problem… 😛 Głupotka, ale ciachowo sympatyczna.

W wysokobudżetowym programie rozrywkowym „Jak oni mówią” Hela walczyła z trudnymi zdaniami. 1:0 dla zdań.

Jak będzie wyglądała telewizja przyszłości, pokazano na przykładzie rodem ze skeczu KSM-ów. Oto Trwam Telegra 😀 Zastanawiałam się, czy czymś zaskoczą, czy standardową wersją polecą. Pojechali wersją z Toi Toiem. Czyli chyba zaskoczyli, bo z TV jakoś tego nie pamiętam 😛

A potem GRK dali zaśpiewać. Najpierw myślałam – spieprzać pod łóżko! Ale jak Plewa zaczął, to stwierdziłam, że nie, nie będzie tak źle. I nie było, chociaż temat piosenki o nudzących się w czasie obrad posłach bardziej niż oczywisty.

Biorąc pod uwagę późną porę, Marian stwierdził, że właśnie teraz ich program ogląda najwięcej dzieci. Toteż pojawiła się wieczorynka. O czerwonym kapturku i myśliwym oraz o wilku i babci. Wolę nie przytaczać 😛

No i weterani. 40 lat na scenie – uh! I jeszcze z Wrocławia, także… blisko. Elita, oczywiście! I znów na sam dźwięk nazwy na moją twarz wkrada się miły uśmiech. Oto i właśnie dobry kabaret. Istnieje lata i mimo, że filary mu obumierają powoli, to trzyma się mocno. Szacun. Zagrali słodko i brutalnie. To lubię. Tekst o nauczaniu kompleksowym był jednym z nielicznych, które zgięły mnie na pół. Jeśli nie jedynym. A i zapełnili „lukę romantyczną”, śpiewając romans o kaszubie i kaszubce. Wniosek? Classic is fantastic, przynajmniej w wypadku Elitki.

I koniec, kropka, stop, finał.

 

I tak sobie pomyślałam, że gdyby tego Koszalina na mapie dużych imprez kabaretowych miałoby nie być, to jakoś tak pusto. Chociaż tegoroczny przypominał warstwowy koktajl z całych wiśni – dobry, z niespodziankami, ale czasem trzeba wypluć pestki. Ale jakby te „peski” odrzucić, jest smacznie. Pysznie nawet. Nie szkoda spędzonego przed odbiornikiem czasu 🙂

 

 

Btw. czwarta część kabaretonu miała oznaczenie „16”. Ke? Przyśpiewy o punkcie G czy nazwanie psiej damy suką komuś się nie spodobały czy jak? Albo kogoś zgorszył Łajza w sutannie? A tak na poważnie – nie było cenzury. Wszystkie „kurwy” i inne poszły w powietrze. Co się stało? A tak zresztą właśnie – kto jest odpowiedzialny za wklepywanie tych znaczków programom? Wie ktoś?

 

 

 

P.S. Krótko po zakończeniu transmisji Dwójka zapodała trzecią część „Laleczki Chucky”. No brawo. Trzy godziny kabaretonu i jeszcze potem film. Nie mam tyle zdrowia, żeby wysiadywać ciurkiem przed TV, to mi przeszło z wiekiem.