Listopad w środku zimy

Znacie ten ból, kiedy powinniście się uczyć do nieuchronnie zbliżającej się sesji, a wam się ni cholery nie chce? No właśnie. Nagle wszystko to, co nie ma nic wspólnego ze skryptami i notatkami staje się niezwykle interesujące. Nawet, jeśli to powtórka ostatniej Kabaretowej Nocy Listopadowej, taka w wersji przyciętej.

Kiedy wszyscy rozpływali się nad poprzednią KNL, ja już po pierwszej części odpadłam i z wielkim żalem spisałam tę imprezę na straty. Dlatego nie dziwota, że gdy następnym razem nie mogłam jej obejrzeć w trakcie transmisji na żywo, jakoś nie było mi szkoda. Do szukania powtórki też się nie kwapiłam. Ale skoro napatoczyła się sama, to czemu by nie obadać?

Mimo tego, że od pewnego już czasu z wyboru siedzę na peryferiach tematyki kabaretowej, to uczucia wobec tegorocznej „nocki” mam ambiwalentne. Bo z jednej strony był fajny koncept, kupa przedwojennej inspiracji i trzymających jakiś poziom występów. Zespół w stylu rewelersów, Jurki z przecudnym pastiszem piosenki andrusowskiej, MoCarci przy orkiestrze, tam bodaj w nieciętej emisji sam miszczu Artur Andrus się pojawił… Ba, zdarzyły się nawet takie cuda, jak Smile ze skeczem, który – uwaga, uwaga – był całkiem śmieszny i z pomysłem. Oczywiście nie bez pewnej łyżki dziegciu, bo chyba nie istnieje coś takiego, jak numer tego kabaretu nie dosmaczony jakże zabawnym słowem „dupa”. Ale był dobry pomysł. I było sporo autentycznie zabawnych momentów. Jak na nich to dużo. Kabaret Chyba, inna ekipa, której nie trawię i której popularności chyba nigdy nie zrozumiem, akurat aż takiego wyczynu nie dokonała, ale ich skecz szło spokojnie obejrzeć bez bólu głowy. Z drugiej jednak strony równie dużo rzeczy nie wyszło wcale albo częściowo. Moralni – chociaż z Magdą Stużyńską, do której żywię o wiele więcej sympatii niż do jej rozchichotanej poprzedniczki – strzelali strasznymi sucharami, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to KMN, ten KMN, a nie jakiś tam początkujący kabarecik. Ani Mru Mru wypadli lepiej, chociaż też powiedziałabym, że jak na ich możliwości to nie było to. Zupełnie już pomijając fakt, że część wstawek konferansjerskich, z założenia pewnie śmiesznych, wyglądała zwyczajnie krzywo, a piosenkę o celi to chyba wepchnięto w program po groźbach kogoś powiązanego z IPN-em. Ech. Chyba najlepiej to rozbicie całości podsumowuje finał – styl retro, na wokalu wystylizowany Michał Szpak, wszystko cacy, ale co on śpiewa? „Pokolenie” KombII! Sto innych współczesnych piosenek, które można było wybrać, a tu banalny kawałek jednej z najhaniebniejszych reaktywacji ever. Pfuj.

Niewesoło mi. Chyba nawet bardziej niż w zeszłym roku. Nie łudziłam się, że nagle cudownie KNL wróci do poziomu z początków. Doskonale zdaję sobie sprawę, że takie rzeczy się nie zdarzają. Ale niestety, kurczę, już tak mam, że gdy widzę coś, co miało mnóstwo zadatków na bycie megaimprezą, a skończyło jako kolejny nierówny, podobny do innych wybryczek, to jest mi w jakiś sposób przykro i to bardziej, niż gdyby był totalnie zrąbany od podstaw. Zwłaszcza, jeśli telewizja zaraz potem wciska powtórkę „matrixowskiego” koncertu z PaKi sprzed przeszło 7 lat, a ty widzisz tę całą hałastrę, młodszą, często jeszcze niezmanierowaną, w starych składach, ze śmiesznym, niewymuszonym repertuarem i tym samym dostajesz w łeb 50 kilogramami nostalgicznych feelsów i pytań w stylu: „Do kurwy ciężkiej, dlaczego teraz już tak nie potraficie?!?”.

3 myśli na temat “Listopad w środku zimy”

  1. Bo życie jest ciężkie Daguś 😉

    Ja od czasów studiów mam internet mobilny z ograniczonym transferem, także wcale kabaretów nie oglądam. I jakoś straty nie odczuwam…

  2. A no, dziwnie z kabaretami. Około 10 lat temu to ja je „odkryłam” dla siebie, bo dotąd takich żartoopowiadań ani nie łapałam, ani się nie przyglądałam za bardzo. Była frajda, było wyłapywanie okazji, a potem… No właśnie, myślałam, że mi się znudziły, bo nagle z roku na rok zaczęły bardziej wkurzać niż śmieszyć.
    I doszło do tego, że z tego chwilowego maksimum (do którego doszłam od zera) trafiłam do zera z powrotem. Tak, jest w tym coś przykrego.

    Hmm, a co do Smile… „Kredyt” widziałaś? ;>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *