Przekładaniec. XIV Mazurska Noc Kabaretowa

Chyba jeszcze nie jest ze mną tak źle, jak można by się było tego spodziewać. Różne mutacje Kabaretowego Klubu Dwójki mogę pomijać, ale kiedy przychodzi co do czego, znaczy się do Mazurskiej, to stwierdziłam, że trzeba siąść na tyłku i obejrzeć. Bez żadnych wykrętów, że rok temu MoCarci ze swoją się wyrżnęli (bo się wyrżnęli, nikt mnie nie przekona, że taki cieniutki kabareton przystoi takiej grupie jak oni, nawet rok później). No i cóż, odpalamy telewizor, otwieramy Worda, bierzemy coś do picia, chipsy z Biedronki i jedziemy. Mają być jak co roku trzy części, każdą poprowadzi kto inny – pierwszą Limo, drugą Raki, trzecią Młodzi. Nie jestem pewna, czy to nie będzie za duży misz-masz, ale zobaczymy.

(I tak popełniam grube faux-pas, że nie pojechałam oglądać live, ale widzicie. Jestem wredna, leniwa, skąpa i nie bywam. W tym kontekście wolę mój wygodny fotel i kuchnię tuż za ścianą. Plus w tym roku Pakowski czacik, całkiem przyjemny.)

Marylka i Kris na jednej linii. Oni chcieliby mnie zabić na starcie, zaiste. I jeszcze Kozioł. Tyle dobrego śpiewania. A wszystko to w nowym amfiteatrze. No prosz.
Limo trzyma łapę na pierwszej części i już na początek obstrzał dowcipów w tematyce bieżącej. Nie do końca jestem pewna, czy udanych. Skecz na początek też trochę… no nie wiem. Moja niegdysiejsza sympatia to nich to tajemnica poliszynela, ale od kiedy zabrali się za zabawę w bycie cholernie kontrowersyjnym kabaretem, to jakoś słabo to widzę. Niestety.
Póki co wygląda na to, że konwencji prawie-fabularnej nie będzie. Może to i lepiej. Jako pierwszy gość facet, który „pisze, gra, zna Artura Andrusa” – Tomek Jachimek. Czyli jeszcze jeden artysta, za którego parę lat temu dałabym sobie rękę uciąć, a obecnie tak sobie myślę, że cholera, teraz nie miałabym ręki. Chociaż nie do tego stopnia, jak to ma miejsce przy rodzimej ekipie jego młodszego braciszka. Bo jednak pośmiać się można było przy jego monologu… pomijając subtelny fakt, że oczywiście temat śmieszny nie był, bo służba zdrowia. Jurki ze skeczem o ludziach marginesu jednak w tym względzie był bardziej pogodny, bo to, co tam pokazali, to jest jakaś totalna abstrakcja dzięki bogom 😀 Dobra, może nie tak do końca, ale ciii. Naturalnie z racji zamiłowania Limiaków do stand-upu musiał się pojawić Kacper Ruciński, który niezmiennie i nieustająco mnie nie bawi. Piosenka gospodarzy też mi nie podeszła. Na całe szczęście przed końcem na scenie stanął Marcin Daniec i chociaż gadał o piłce, temacie cholernie ostatnio wyeksploatowanym, to przypadł mi do gustu chyba najbardziej ze wszystkiego w tej części. Zwłaszcza komentarz na temat niesławnego hymnu polskiej reprezentacji…
Nie przyszaleli ogólnie. Zwłaszcza z prowadzeniem. Wprawdzie nie mogę oczywiście powiedzieć, że wszystkie żarty w konferansjerskich wstawkach Lima były współczesno-politycznawymi sucharkami, ale lwia część tak wyglądała. No cóż. Jeśli powiem, że się nie spodziewałam, to skłamię.

Druga część przypadła Rakom, na co uradowałam się niezmiernie. Bo wiadomo. To kabaret Rak. Czyli melodyjne piosenki i żarty z kieszonkowego Krzysia H. Nie, w ich wypadku nie jestem do końca obiektywna. Ale cicho tam. Tak samo, jak w wypadku Wyrwigroszy. Nic nie poradzę, że to dwa chyba najpierwsze z moich ulubionych kabaretów, jeszcze przed Moralnymi, więc cóż. Poza tym… ciągle dobrzy są. Trochę polityki, ale nie za dużo, porypany futurystyczny pomysł i duuużo akuratności. Efekt? Jest śmiesznie, chociaż w zasadzie nie powinno być, bo oni tego nie biorą z kosmosu. No i Krzysztof Respondek aka naginacz czasu (43 lata i nie wygląda na tyle) obowiązkowo dopuszczony do solówki. Co zabawne, piosenka o totalnej hipochondrii i psuciu się wszystkich części ciała, a wykonana z mistrzowską dykcją, pamięcią do tekstu i objętością płuc 😀 Żeby było jeszcze bardziej krakowsko dorzućmy Andrzeja Grabowskiego, jak zwykle z dobrym tekstem i znowu szło się mocno pośmiać. Nawet za mocno pod koniec, bo komary, kurnik i reszta… Kto oglądał, ten wie, reszta niech żałuje. Jak również parodii pewnego portugalskojęzycznego hiciora w wykonaniu chłopaków z Wyrwigrosza. Oj, wiedziałam, że czymś dowalą. I chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów będzie szukanie tego na YT i robienie sobie mp3-ki do słuchania 🙂
Na finał jeszcze piosenka, bardziej liryczna niż komiczna, w wykonaniu Grzesia Poloczka i tak się ładnie skończyła druga część. Zdecydowanie lepsza od pierwszej. W tym wypadku też nie jestem jakoś specjalnie zaskoczona. Tyle, że tutaj mnie to cieszy 🙂

Trzecia część to Młodzi Panowie. Którzy ostatnio u mnie trochę się zrehabilitowali piłkarskim kabaretonem z Polsatu i paroma drobiazgami w nim pokazanymi, więc oczekiwania jakieś tam były. Nie jakieś mega wielkie, ale były 😛 Pierwszy skecz nie do końca je zaspokajał. Świńskie aluzje mogą być śmieszne… ale tutaj coś nie wyszło. Może za toporne? Taaa, to jest jakieś wytłumaczenie. Bo takich ciężko ciosanych dowcipów mieli tu zdeczko za dużo. Nowaki wstrzelone zaraz potem też zakrawały na siekierzasty dowcip. Ale nie, nie było aż tak, jak to oni czasem potrafią. Współczynnik żartów dennych na żarty niezłe z przewagą dla tych drugich. Dało radęęęę. A na wyciszonko Krosny. Gniótł. Dosłownie 😀 I pokazywał piosenkę. To dopiero było dobre. To ZAWSZE jest dobre. Pan Baca od Młodych też w sumie. Zwłaszcza o tym, że Niemcy lubią hejterów… xD Łowcy uszli. Może dlatego nie podeszła mi tematyka, bo piosenka była o języku polskim, a mnie studia zdążyły już skrzywdzić i zrazić 😛 Ale reakcja Mariusza na okrzyki z widowni chyba nadrobiła. I sierżant Froterka 😀 Śpiewający Młodzi też zostawili raczej dobre wrażenie, chociaż taniec lepszy. Ta dziwna twarz Mateusza, zanim zaczęli – bezcenne. Cały koncept tej części opierał się na tym, że Polska to druga Irlandia, ale to chyba tylko po to, żeby na finał zatańczył zespół tańca irlandzkiego. Każdy pretekst jest dobry, why not. Zwłaszcza, jeśliby w takich fajnych rytmach zakończyć całość.

… Było dobrze. Z pewną radością i ulgą mogę stwierdzić, że mimo niekoniecznie udanej pierwszej części pozostałe dwie sprawdziły się, a kiepskie wrażenie z zeszłego roku jakoś się zatarło. Można? Można. Wprawdzie bez wspólnej głównej linii, ale z mnóstwem różnych ekip. Taki przekładaniec, ale jak się wywali tą niedobrą warstwę, to reszta jest jak najbardziej jadalna. Nie dłużyło się. Było wesoło. XIV Mazurska Noc Kabaretowa – zrobiliście to dobrze.
(Chociaż Superniania by polemizowała… Kto siedział na czacie, ten wie :D)

2 myśli na temat “Przekładaniec. XIV Mazurska Noc Kabaretowa”

  1. W kwestii oglądania Mazurskiej na żywo: jeśli chcesz poczuć atmosferę – polecam jak najbardziej, jeżeli chcesz cokolwiek obejrzeć – już niekoniecznie.Jeżeli chodzi o XIV… mam mieszane uczucia. Trochę była jak taki dłuższy KKD bez Górskiego i Wójcika (czy to dobrze czy źle to inna sprawa). A że za KKD nie przepadam ogólnie, to takie skojarzenie chyba nie świadczy najlepiej. Jakaś taka nijaka ta Mazurska. Chociaż nie ukrywam, niektóre momenty zachwycały, zwłaszcza piosenki (Respondek i Kozłowski to dla mnie perełeczki tego wieczoru. No i Krosny!), niektóre względnie cieszyły (Młodzi Panowie i Jachimek. Ale nie jestem obiektywna, Jachimka uwielbiam i wielbić będę zawsze.), większość jednak niestety nudziła. To znaczy w przeciwieństwie do Szczecina tych trzech godzin nie uważam za zmarnowane (i to naprawdę wcale nie dlatego, że zdążyłam uprasować wszytsko to, co na uprasowanie od tygodnia czekało).Chyba powinnam wrócić do pisania bloga, bo ostatnio się potwornie uzewnętrzniam u Ciebie w komentarzach 😉

    1. Taaa, wiem. Ewentualnie próbę obejrzeć na miejscu, a koncert w TV. To był raczej przytyk do konkretnych osób, if you know what I mean…Nie mówię, że to było szaleństwo, asdfghjkl i oddam wam nerkę jak przy Mazurskiej Neonsów. Ale… dało radę jak dla mnie. Może miałam wczoraj dobry humor, może trauma po zeszłym roku jest wciąż żywa (bo ja nie mogę przeboleć tego, chociaż jest faktem, że nie każdy dobry kabaret jest automatycznie świetnym gospodarzem). A z KKD to owszem, ale tylko pierwsza część mi się jakoś kojarzyła, gdy Limo się próbowało popisywać tak zwanym ciętym dowcipem… Można było to zrobić lepiej. Ale równie dobrze można to było zrobić gorzej. I tak pewnie Koszalin będzie lepszy, ale nie było źle.DO IT. Ten fandom potrzebuje inteligentnej pisaniny 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *