Tydzień zbójecki (5): Szarybury

Mogłoby się już wypogodzić. Co to za wiosna, kiedy taka szaruga? Przywykłam do tego, że na naszej szerokości pogoda dostaje w ostatnich latach pierdolca, no ale… kurde. Jest kwiecień. Przysłowie wprawdzie mówi: „Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata” – ale to, co jest za oknem, podpada pod jesień. Ni to pada, ni to kropi… Kisi się.

Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał kwiecień rok temu. Ale chyba też był zimny. Bo pamiętam, że w połowie maja chodziłam jeszcze w kurtce i kaszkiecie. Czyżbyśmy popadli w przewidywany brak pór przejściowych i wejście w układ „pora ciepła, pora zimna”? Kto wie, kto wie, kto wie. Nie można do bólu wierzyć klimatologom i innym takim, ale nie można też na sto procent nie wierzyć. Ot, taki dziwny myk.

 

A bu.

 

 

P.S. Zastanawia mnie, czy ktoś w ogóle jeszcze to czyta. Tak, taka wredna prowokacja do reakcji. Bo wprawdzie muszę się nieźle gimnastykować z szukaniem tematów, ale zamierzam zgodnie z postanowieniem pisać aż do niedzieli 🙂

 

P.S. 2 Pisanie polskich tekstów do japońskich piosenek to ból. Bo praktycznie zawsze wydaje się, że oryginał albo jest o niczym albo zawiera związki frazeologiczne z gatunku „pitolenie o Szopenie” tudzież metafory, że bania mała. I weź tu człecze kombinuj, żeby to po polsku jednak było o czymś, bez pitolenia i grafomanii. Zaczynam rozumieć ludzi od synchronu, co nie oznacza, że tym samym wybaczam im notoryczne fuszerowanie.

2 myśli na temat “Tydzień zbójecki (5): Szarybury”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *