Kabaretowa Noc Listopadowa 2009

Nie oglądałam od początku („Przystań”, mili państwo, „Przystań”!). Trafiłam akurat na Kingę Preis. W sumie drugi raz, bo dzisiaj obejrzało mi się „Ojca Mateusza”, ale cicho. I co zaśpiewała? „Murzyna”. W tle śmignęły mi Legitymacje, a przed oczami zapieprzyła wczesna młodość. Oż kurwa! Ile razy zdarłam sobie gardło na tym kawałku, to już nie pamiętam. Normalnie się wzruszyłam…

A potem to się jakoś potoczyło. Czesuafy gdzieś na trybunie. Góral się zwracał per „panie prezydencie” i „panie premierze”. Nie chwytam konwencji, ale to normalne przy oglądaniu nie-od-początku… Reszta Moralnych płci męskiej w rolach dowódców wojsk prezentowało swoje wojska w ramach defilady. Takie tam sobie to było, a dowcip z miną cokolwiek żenujący. W sumie tak bardzo mnie to nie zdziwiło, jak się tak bardziej zastanowiłam… Potem Pakosińska się zaśmiała i zemdliło mnie na amen, chociaż to była tylko chwila. Ale przyszli MoCarci i przeszło. Że niby „Penderecki z napędem na cztery koła”. A tam. Penderecki może się schować 😉 Szczególnie, że Michał zaśpiewał i zatańczył Jacksonem, z owacyjnie przyjętym moonwalkiem.

I nagle: „O, Kiljan!”. Jak sympatycznie. A myślałam, że będzie śpiewać. Nie śpiewał. Grał. Na kabaretowo trochę. Mniam. Z kolei Teatr Montownia grał bardziej po swojemu. Ale jak! Krótko. I zabawnie.

Potem znowu się rozczuliłam. Bo znowu Legitymacje. I „Hambryda”, która swego czasu przeryła mnie na amen. To było dawno, ale pamiętam, pamiętam… No cóż, Górski chciał coś zaangażowanego, to dostał 😀 Swoją drogą w kontekście tej konkretnej imprezy to chyba był kopniak w rzyć dla zwyczajowych tendencji. Zresztą nie ostatni… Pojawił się substytut Możdżera (bo Możdżer teraz w modzie), recytował przy jego „akompaniamencie” Tomek Kot – w zamierzeniu to miał być fragment „Pana Tadeusza”, ale wyszedł mały pastiszyk 😀 Jeszcze przed końcem tej części (i przerwą na reklamy of course) wyskoczyła Pakosa parodiująca Kylie Minogue, ale poza wartościami wizualnymi nic ciekawego.

 

Btw. napisy końcowe wyjaśniały, co z Czesuafami na trybunce robił Łukasz „Chcę do reklamy” Szymanek – był zanotowany osobno.

 

Poza tym w przerwie zorientowałam się, że na Jedynce leci „Cudownie ocalony”. Nosz kurwa by ich mać. Cały dzień nic, a potem wszystko, co chciałabym obejrzeć, na raz.

 

Druga część już zaczęła się hardcorowo. Przedstawiono zmianę warty… pod monolopowym. I Kiljan jednak zaśpiewał. Zapachniało Miauczyńskim, tym z „Dnia Świra”. Wróciła Montownia (po „krótkiej przerwie technicznej”) i analizowano pod kątem treści patriotycznych piosenkę „pana Feela” 😀 Później Moralni przypilili skeczem o Mariuszu, nie wiem którym, ale bankowo nie nowym (no co wy, śniliście, że pokażą coś nowego? Mżonka…). Dobrze, że chociaż filmowa „ankieta” była świeża. Kiljan jako zwolniony belfer szukał pracy, a propozycje miał… zgoła dziwne 😀 Vide sprzątaczka na platformie wiertniczej? 😀

A potem poczułam przedsmaczek tego, co będzie pod koniec miesiąca. Albo i nie. Bo nie wiem, czy to ten program. Tak czy siak Hrabi. Ale tak, że perfidnie zdeka mi się tego występu odechciało. Nadęta, „artystowska” deklamacja najbardziej „zajechanych” pieśni biesiadnych. Niby koncept ok, ale… czy to pasuje Hrabim? No właśnie mi pasiło to do nich jak piącha do nosa. Kolejny kabaret dosięgnęła niemoc twórcza? Jeśli tak, to niefajnie…

I byłoby nieśmiesznie, gdyby nie ktoś bardzo podobny do Mariusza Lubomskiego – Mariusz Lubomski! 😀 Biorąc pod uwagę, że zaśpiewał tą piękną pieśniczkę o Indianach i kowbojach, którą wieki temu wraz z Bryndalem podbił serca jury Paki, kiedy to jeszcze coś znaczyło, można się domyślić, że u nas szło na dwa głosy – Lubomski z ekranu i ja z fotela przed telewizorem. „Chcemy na głowaaach mieć własne skalpyyy…”. Dobra. Skończyło się, a potem dostało się IPN-owi. Przyszedł niejaki doktor Kukułka o twarzy Tomka Kota i rozliczał żonę-Pakosę, która do ’89 donosiła na męża swojej matce. W sumie było zabawne, ale męczy mnie już ten temat. Ta cała dekomunizacja jest już sama w sobie na tyle śmieszna i żenująca, że nie mam siły się z tego nabijać. Impreza przeskoczyła na drugie kopytko i MoCarci zagrali Jeana-Michaela Jarre’a na „automacie klawiszowym”. Nawet był pokaz świetlny 😀

 

Znowu przerwa. Ponad godzinna. Bo „Panorama” i takie tam… Idiotyczne to. Się człowiek rozbija z nastroju i ciężko jest się wbić w niego z powrotem. A może to nie kwestia programu informacyjnego z pogodą i sportem, ino tego, że potem ostatni „part” już nie idzie na żywca i można w nim bezkarnie dokonać mniejszej lub większej wycinanki.

 

W każdym bądź razie ostatnia część zaczęła się od zaproszenia Roberta Kubicy, Adama Małysza i Neila Armstronga, co do których autentyczności Góral miał wątpliwość. Śmieszniej się zrobiło, kiedy Montownia pokazała wierszyk patriotyczny. Przemknęło jakieś nawiązanie do afery hazardowej, średnie na jeża, a potem pojawiła się Grupa MoCarta, żeby zagrać trochę o piłce, trochę o miłości. Ba! Nawet sporo z tego zaśpiewać! Michał i „O mnie się nie martw” zmiażdżyło stawkę.

Hrabi nadgoniło nieco po tym… dziwnym czymś z drugiej części skeczem o rozliczaniu się z roku małżeństwa. Chociaż całościowo też jakiś taki niehrabiowaty był… Potem zaśpiewał Kiljan i zaśpiewał coś, co niepokojąco przypominało mi kawałek z „Gry szklanych paciorków”. Wolałam tego nie analizować… Za to fajnie było przeanalizować Górala na powstańczym straganie. Pojechane po bandzie, aczkolwiek zapalniczkę w kształcie płonącej kamienicy chcę pod choinkę 😛 Kiedyś chciałam pod choinkę też występ Legitymacji, jakoś nigdy nie dostałam. Szkoda… za to Legitymacje pojawiły się jeszcze raz na scenie, grając na naprawdę wyszukanych instrumentach słynną „Jesienną deprechę”. Ah.

… a potem usłyszałam „Chciałbym kupić drzwi”, przed oczami stanęło mi tegoroczne Opole i odpadłam, przynajmniej na tą chwilę. Odwiedziłam szybko stronę Legitymacji i skoczyłam do kuchni po coś dobrego. Wróciłam z kanapkami i zobaczyłam Lubomskiego. I to rozumiem. Pokolibałam się trochę, pokolibałam… Zrobiło się trochę liryczniej.

A że na koniec zawsze znany aktor recytuje poezję współczesną, Kot wydeklamował tekst Patrycji Markowskiej „Drogi kolego” 😀 Po tym dwaj „notable” z Czesuafa się pokłócili…

…a telewizji zerwała się taśma. Pojawiła się pomarańczowa plansza z dwójeczką, w którą spragnieni zakończenia widzowie musieli się wgapiać przez parę ładnych minut. Po czym miast programu poleciały zajawki kolejno: wyżerającego mózg programu „Kocham cię Polsko”, mojej ulubionej „Zagadkowej blondynki” (w najbliższym odcinku będzie Bartek Kasprzykowski, uaaaa ^o^), KKK z udziałem Krosnego, „Szansy na sukces” z Golec uOrkiestrą, „Czasu indorów”… pfu… „Czasu honoru”, „Tak to leciało!” (kolejnego wyjadacza mózgów), jakiegoś filmu jednego, drugiego i trzeciego (trzeci był o misiu – chyba obejrzę), kolejnej części „W 80 dni dookoła świata”, następnego filmu, „Boso przez świat”, jeszcze jednego filmu, jakiegoś dokumentu, „Barw Szczęścia” (Deląg się szmaci, Deląg się szmaci), trzech seriali medycznych (lub „medycznych”), jeszcze jedna zajawka „Tak to leciało!”, jeszcze jedna zajawka „Kocham cię Polsko” („Hrączki, hrączki, Hans!”), … Jezu. Zanim pojawił się tak zwany dalszy ciąg programu, można było przeżyć namiastkę prania mózgu. Ale w końcu wróciło.

Tak czy siak kłótnia nieomal skończyła się mordobiciem, a Listopadowa Noc Kabaretowa – Skorpionsami z gwizdaniem Kondzia I. i niby-niepoważnym tekstem oraz megauściskiem „prezydenta” i „premiera” z Czesuafów.

 

 

I cóż by tu rzec… Spodziewałam się, że tak to będzie wyglądać. Że nawet w najsłabszych momentach nie będzie zjeżdżać poniżej pewnego poziomu (nie dotyczy skeczu o drzwiach i dowcipu o minie). Po prostu było inaczej i było dobrze. Swoją drogą przypomniało mi się coś, co mnie cholernie rozśmieszyło jeszcze przed imprezą. Kiedy tylko wypłynęła lista wykonawców, podniosło się gdzieniegdzie larum. „A gdzie [tu padły nazwy znanych ekip]?”, „Co ma wspólnego Kinga Preis i Tomasz Kot z kabaretem?”, „Połowy nawet nie znam”, „Kiepsko w tym roku”, „Po nazwie >>kabaretowa<< oczekuję kabaretów”, „Uważam, że niezależnie od tekstów lepiej ogląda się znane kabarety”. Ogólnie padłam i do dzisiaj wstać nie mogę 😛 Nie było „znanych kabaretów”, byli ludzie niezwiązani z kabaretem i kto wie, czy nie dlatego wypadło to wszystko za przeproszeniem zajebiście. I świeżo, co jest znakomitym argumentem przeciwko podejściu „kabaretony dla kabaretów” (zupełnie inna sprawa, że niepotrzebnym, bo takie podejście z gruntu jest o kant dupy potłuc). A swoją drogą – kim u licha trzeba być, żeby nie znać Kiljana, Preis, Lubomskiego, Imieli, Studniaka, Dudzińskiego – chociaż ze słyszenia? Cóż. Tegoroczna „Noc Listopadowa” była jak Media Markt – nie dla idiotów. Trza było ruszyć główką, a nie tylko gibać się do parodii ruskiego techno czy zacieszać, gdy ktoś na scenie wykrzywiał ryja. Tylko boję się całkiem na poważnie, czy za te wszystkie przytyczki i kopy doczekamy się kolejnej „edycji” na kolejny 11 listopada. Bo śmiem twierdzić, że z roku na rok Góral się coraz bardziej w tym rozochaca (rozochoca?).

I tak naprawdę to mi chyba brakowało w tym roku tylko Neo-Nówki. Może z racji faktu, że mają zajebiste predyspozycje do wpasowywania się w konwencję nie do końca kabaretową. Ale z drugiej strony nie płaczę jakoś za tym strasznie. Swoją drogą i tak nie daliby rady. Zgodnie z niusami na ich stronie któryś się pochorował. Mam co do tego swoją teorię, bo pamiętam, który się ubiera nieodpowiednio do aury, ale to temat na zupełnie inną bajkę.

 

Na dobry koniec (skoro daje się różne rzeczy na dobry początek, to czemużby nie na koniec?): http://www.youtube.com/watch?v=VCw9Ce0z8NQ

Hafanana, siala-lala…

4 myśli na temat “Kabaretowa Noc Listopadowa 2009”

  1. Witam bardzo serdecznie :)W związku z pięcioleciem ocen blogów – Mała ocenia, serdecznie zapraszam na wspólne obchodzenie Jubileuszu ;)Wkrótce, na stronach naszego serwisu, pojawi się mała niespodzianka dla Wszystkich tych, którzy u nas zostali ocenieni :)Pozdrawiam serdecznie!Little girlA świętujemy właśnie tu:http://www.mala-ocenia.pl/?p=830 – oceny blogów – Mała ocenia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *