Jelenia zapłonie! Neo-Nówka jest na scenie, wy klaszczecie w dłonie…

… O Bogu!

Jeżeli nie istnieje jeszcze w języku polskim pojęcie „pijanego ze śmiechu”, to w chwili obecnej je ukuwam. Czuję się jak pijana ze śmiechu! Albo lepiej: pijana śmiechem. Przez takich trzech i techniczną. Tak, tak, Neo-Nówka! Żaden cholerny kartofel i jego żałoby nie odebrały mi tego, na co czekałam tak długo, ha!

 

Tym razem wybrałyśmy się tylko we trzy: ja, Justyna i Natalia. Granie w teatrze, 50 zł za bilet. Trochę dużo, no, ale nie szłyśmy na byle kogo… Ja z Natalią 8 rząd, Justyna 7, blisko nas. Także prawie w kupie. Zanim chłopcy weszli na scenę, pojawił się tam taki sympatyczny panocek w okularach, pożartował, po czym zaczął wymieniać listę sponsorów. No i się wyjaśniło, czemu na mieście nie było plakatów, a bilety rozlazły się już na początku września. Impreza teoretycznie otwarta, a bileciki pewnie chodziły po zakładach pracy, a być może nawet tylko po jednym! Ożesz wy. Tak czy siak pogadał, pogadał, ja doszłam do dramatycznego wniosku, że wprawdzie udało mi się wyregulować mój aparacik, ale ósmy rząd to zdeka za daleko jak na mój sprzęt i zdjęć chyba z tego nie będzie. Bywa. W każdym bądź razie zaczęło się, wszedł Roman i… już było śmiesznie 😀 Coś zaczął do jednej pani mówić – to była reakcja na reakcję – że nic dziwnego, że on jest taki symbol seksu, odtrutka na te wszystkie Jacykowy… Tak sobie plótł, poprawiając krawacik. Niby nic, ale niektóre kręgi wiedzą, iż jest taka fama, jakby Romciuch wydawał się być aseksualny… Taki tam hermetyczny „dżołk”, ale jeśli się go chwyta, to wtedy każde słowo nawiązujące do seksu, jakie pada z jego ust, zabija, miażdży i rozsypuje po kątach. Potem, tradycyjnie – piosenka na wstęp z rockmanem-Radkiem i Aaaaadamem. „Je-le-nia zapłonie!” – hell yeah! 😀 Publika się rozgrzała, a ze sceny pociurkały skecze i piosenki. Jak zwykle ciężko mi teraz jest sobie przypomnieć, w jakiej kolejności, ale spróbuję. Najpierw „Rada pedagogiczna”. I juuuż zaczęły się podchody, kto kogo ugotuje, a Gawlin porozlewał całą wodę z filiżanki jeszcze przed dojściem do połowy. Później… hmmmm… Później to chyba wywiad z piłkarzem po finale Euro 2012. Michał rozwlekł historyjkę o żubrze i raz rozwalił kasę jednym tekstem (aż walnęłam w oparcie fotela przede mną, przepraszam tego łysego pana, co tam siedział :P). Już zupełnie pomijam to, że na początku Radek takie minki stroił, że nic, tylko z fotela spaść. Następny był chyba (takie magiczne słowo, będzie się powtarzać :P) skecz o urzędzie. Ubogacony o słowne przepychanki Radka i Michała. Szikago, Hikago, takie tam… Zresztą, teksty ze strony urzędniczki do petenta, żeby poszedł do toalety, zamiatały. Kolejna to była bodaj piosenka. I tu niespodzianka, bo w repertuar chłopcom weszła napisana specjalnie do „Naszej Gminy” „Piosenka Ciołka”. Na początku skrzywiłam się nieco, bo z tego, co pamiętałam, kawałek nie powalał. A tu rozczarowanko… Pozytywne, naturalnie! Radek „dograł się” z piosenką do tego stopnia, iż zaczęłam się zastanawiać, do ilu lat był górny próg wiekowy na eliminacjach do PPA. O ile pamiętam, to było chyba 30 lat i wielka szkoda, że akurat Bielikowi parę dni temu strzeliło 31, bo wziąłby ten kawałek, może jeszcze jakiś, kopsnął się na przegląd i pokazał tym wszystkim „postmodernistycznym” krzykaczom, jak trza śpiewać. O. Później chyba weszło „Orędzie”. Jak Rambo – weszło i wszystkich rozwaliło. Swoją drogą to chyba mój jednak naj-naj-najulubieńszy skecz Neo-Nówki i bodaj pierwszy raz widziany na żywca – także radość 🙂 Jeszcze był krótki monolog człowieka, który ma wszystko oraz rozmowa księdza z kościelnym. A ileż na tym drugim było zabawy! Oczywiście przy wojnie słownej Radek kontra Roman pt. „Co wy wcześniej robiliście, zanim ja was na służbę przyjąłem?”. I efekt był taki, że raz nie wyrabiał Bieluś, raz Romciuch 😀 Na bisach tak zwanych poleciały trzy numery: „Polacy w niebie” (naturalnie, bez tego by ich ze sceny nie wypuścili :P), monolog ojca i „Bociany” na finał. Przy „skeczu niebiańskim”, że tak to nazwę, nie obyło się bez pewnej dozy szaleństw i podpuszczania się, ale jeśli ktoś oczekiwał armagedonu pokroju słynnej wersji z kredytem we frankach, to się raczej lekko zawiódł. No cóż, bomba atomowa wybucha raz na 60 lat 😛 Miniaturka tradycyjnie poniszczyła i tak doszliśmy do końca. I… Czy ktoś pamięta, jak kiedyś stwierdziłam, że przy pozakulisowych spotkaniach z Neonsami zawsze, ale to zawsze zapominam im o czymś powiedzieć? No to właśnie o „Bocianach” zapomniałam. Nawet nie tyle powiedzieć, co ochrzanić. Ok, zabawa była cudna, cała sala się bawiła, ale… wy wiecie co? Chłopaki na występach też grają tą wątłą, orżniętą, wręcz rzekłabym wykastrowaną wersję! No skandal, hańba i jeszcze ujma. Na energii wprawdzie w takiej „edycji” nie traci, ale na sensie i wymowie, to i owszem. Cholera! Jeżeli to przeczytają, to będą wiedzieć. A jak nie, to powiem następnym razem. Teraz naprawdę postaram się przypadkiem nie zapomnieć.

 

Po występie popełzłam w stronę szatni. U nas w teatrze po wyjściu z dużej sceny, a jeszcze przed szatnią, jest taki mały hallik z lustrami, fortepianem i figurą gołej babeczki. Tam właśnie obok fortepianu stał stoliczek, gdzie Gosia dilowała płytkami. A że miałam tylko „Moherowy program”… Pogadałyśmy chwilkę, wyniknęła śmieszna rozmówka nawet. Ot, przyznałam się, że od roku mam pierwsze DVD i jeszcze nie obejrzałam, na co Gosława stwierdziła, że będę musiała teraz zrobić maraton. I cholender, bardzo chętnie bym zrobiła, z tym, że mi komp od paru tygodni zdecydowanie odmawia odtwarzania muzyki i filmów bez zacinania 😐 Później wyszli chłopcy. Gdyby nie pertraktacje Gośki, to pewnikiem pani z teatru by nas wywaliła, bo „nie było uzgadniane, że ktoś będzie szedł po autografy”, bla bla bla. Jak nie ochrona o niskim IQ, to upiorne panie z obsługi, eh. Ale udało się, panowie się pojawili iiiiii… No więc. To był 20 września. Pamięta ktoś, co było 20 września rok temu? Taaak. Kabareton z okazji 20-lecia kabaretu Paka. Też Neonsi byli. A jakie dwie daty, ważne, że tak to ujmę, neonowo, stoją tuż obok tego dwudziestego? Bingo! 15 września i 29 września! I co w związku z tym zrobiłyśmy rok temu? Yyy… Tego nie wiecie. Doszłyśmy do wniosku, że skoro dwóch członków składu ma urodziny, to zrobimy prezent wszystkim (tak, jakby kto nie wiedział, pierwsza data to urodziny Radka, druga – Gawlina. Gośka jest w bodaj czerwcu urodzona, zaś w kwestii Romana poczta pantoflowa mówi o okolicach 16 lipca). Jako, że moim zdaniem najlepsze w kwestii prezentów dla artystów kabaretowych jest rękodzieło (a gdy się uprę, moje zdanie jest decydujące w grupie), wyszło tak, że dziewczyny (wtedy jeszcze bez Justy, bo się nie znałyśmy) zrobiły plakat-laurkę z wierszem, a ja spróbowałam swoich sił jako kucharka i pacnęłam ciasteczka. Miały być muffiny, wyszły babeczki, ale mniejsza o to. W tym roku z racji zbieżnej daty postanowiłam to powtórzyć. Z mniejszym rozmachem, no bo i ileż można szaleć, ale jednak. Początkowo myślałam o jakiejś wyszywance, ale doszłam do wniosku, że tak długo już nie trzymałam igły w rękach, że to nie wyda. Zresztą nagle z miesiąca czasu zrobił mi się tydzień. Wreszcie zdecydowałam się użyć pewnego swojego talentu, w którym jestem nawet niezła i… narysowałam coś. Portret całej czwórki, w swoim zmangowaciałym stylu oczywiście. Trachnęłam całość w antyramę, żeby się nie zniszczyło, Natalia z Justyną dołożyły się z czekoladkami, no i mamy komplet. Ktoś kiedyś, zresztą nie ktoś, ale jeden z tych, którzy sprawiają wrażenie, jakby chcieli być światłymi przewodnikami „tych wszystkich tłumoków, którzy kochają popularne kabarety, oglądają kabaret w telewizji i ogółem są kabaretowo ciemni”, napiętnował raz okrutnie zjawisko obdarowywania kabareciarzy prezentami. Że to głupie, bezsensowne itp. I w tym momencie stwierdzę, głośno i wyraźnie: a gówno prawda! Obdarowujemy upominkami tych artystów, których kochamy i szanujemy. A kochamy i szanujemy ich za to, że są świetni w tym, co robią. Że wkładają w to swoje serce, duszę, energię, co tam jeszcze chcecie – całych siebie. Bo bez tego nawet z solidnym warsztatem i najśmieszniejszymi żartami nie byliby świetni. Sprawiają, że jest nam weselej, lepiej, a czasem nawet, że jest nam szczęśliwiej i to nie tylko przed kilka godzin po występie czy telewizyjnej emisji. W ten sposób odwdzięczamy się, ba – nawet w jakimś stopniu oddajemy im część dobrej energii, którą w nas wpuścili. Spłacamy dług wdzięczności. Uh. Ten nasz wobec Neonsów jest więc tak jakby częściowo spłacony. Czy muszę mówić, że było genialnie, że mimo zmęczenia po dwóch występach (o 15.00 grali we Wrocławiu) jednak mieli dla nas nie tylko czas, ale i ksztynę tej wesołości. I pomyśleć, że sami mówili, iż poza sceną są zwyczajnymi, smutnymi panami. Ni cholery się nie zgodzę! Zwyczajni to oni na pewno nie są!

 

Ja: Że tak z ciekawości zapytam: szpital na Żeromskiego?

Roman: Wiesz, nie pamiętam… Mam zamglony obraz z tamtego okresu [czy coś w tym stylu – dopisałam ja] <śmiech>

 

Michał (z rysunkiem w łapie): A co tu pisze? <wskazuje na dedykację>

Ja (poddenerwowana dukam): Yyyy… A-k-a.

Michał:… Byłaś w AK? <śmiech>

Ja (z udawanym oburzeniem): Wypraszam sobie. Foch. Się więcej nie odezwę.

 

Nietrudno się chyba domyślić, że czas zakulisowy minął szybko. Dommel się pewnie zdziwi, że wyjątkowo za nic nie zostałam/nie zostałyśmy jako zbiorowość ochrzanione, ale to pewnie tylko dlatego, że rozmowa nie zeszła na forum – a ja dla dobra własnej skóry nie przypominałam im o tym temacie x) No, ale nieważne. Chłopcy i dziewczęta… a właściwie jedno dziewczę w końcu się zwinęli powoli. Na moje „zabuczenie”, że się miesiąc czekało i tak szybko się skończyło Romek odpowiedział, że przyjadą następnym razem już z nowym programem, bo się pisze i jest prawie gotowy. Jeszcze potem im pomachałyśmy, jak stałyśmy przy teatrze, rodzice Natalii „kurzyli”, a oni swoim busem wjeżdzali na Wojska Polskiego Teatralną… pod prąd 😀 No cieszę się, cieszę, i z nowego programu i ogólnie z tego, co się działo, ale… do diaska! Za szybko to przeleciało, za szybko… Tradycyjna formułka z tej chwili po. Dzisiaj pijani śmiechem, jutro będziemy przeżywać powystępowego kaca. Ale nieważne. Ja naprawdę się cieszę, że jednak się udało, że byłam, że widziałam, że spotkałam, że w pewnym stopniu wywdzięczyłam się za lata polepszania życia… A swoją drogą… Cholera! Spróbowałam policzyć, który to już mój występ Neo-Nówki. I liczyłam. 15 lipca 2007, Lwówek Śląski. 31 sierpnia 2007, Jelenia Góra. 30 lipca 2008, Ustka. 20 września 2008, Jelenia Góra. 9 maja 2009, Lubań. No i 20 września 2009, Jelenia Góra. Sześć razy! Sześć występów kabaretu, który na dzień dzisiejszy uznaję za jeden z najmilszych mi. To chyba jednak coś znaczy, bo na żadnym nie byłam tyle razy. …No dobra. Jak policzyłam, to na KSM-ach byłam pięć. Ale czy to takie ważne…?

 

 

… Jejku. Czy to naprawdę już po wszystkim?…

3 myśli na temat “Jelenia zapłonie! Neo-Nówka jest na scenie, wy klaszczecie w dłonie…”

  1. No przecież Romek mówił, że można śmiało reagować…śmiać się, klaskać no i…uderzać głową o fotel! xD Nie mam nic więcej do dodania, było fantastycznie. Chociaż przyłączam się do protestu, aby ‚Bociany’ były grane w pierwotnej, dłuższej wersji!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *