Schyłek lata

Wakacje mi się kończą. Jeszcze tylko dziś, jutro, pojutrze i won do szkoły. Szybko zleciało w zasadzie. Może dlatego, że przez lwią część czasu najzwyczajniej w świecie miałam zajęcie. Poczynając od czerwca i zlotu (już tam zupełnie pomijam fakt, że gdyby nie Zgred i Aga, byłby chyba najchujowszym zlotem w historii), poprzez wyjazd do Łeby, warsztaty teatralne, aż po… No właśnie. Teraz chyba mogę powiedzieć.

 

Po drugim naszym „graniu”, tym niedzielnym, podszedł do nas (mnie i mojej rodzicielki, która na spektaklu się zjawiła) facet i mówi, że chciałby zrealizować film i szuka aktorów. I że ponoć przypasowałam mu do głównej roli. Podeszłyśmy do tego dosyć nieufnie, bo… wiadomo, kto czasem używa metody „na filmowca” – różni tacy… no… zboczeńcy 0.o Tak czy siak Zbigniew-reżyser zboczeńcem nie był. Przyniósł scenariusz, opowiedział co i jak, poprosił o ściągnięcie do naszego stolika jeszcze Anki (ją też widział), wiem, że potem mówił też z Tomkiem. Żadne z nas nie widziało problemu w udziale w takim offowym przedsięwzięciu. Wymieniliśmy się numerami telefonów, dostałam ów przyniesiony egzemplarz scenariusza (który zresztą zaraz potem wcisnęłam matce, żeby zaniosła do domu, bo zaraz poleciałam z kolegami opijać sukces spektaklu warsztatowego)… Zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji dopiero potem. Przez bite dwa tygodnie nagrywaliśmy możliwie wszystkie sceny w których pojawiam się tylko ja plus ta jedna z Anką i Tomkiem (rólki zgoła epizodyczne, także dlatego, że Ania kilka dni później wyjechała na studia do Krakowa). Niby proste, ni? Z tym, że nie wspomniałam jeszcze, o czym film jest. Otóż opowiada on o dziewczynie, która ucieka z domu gdzieś w dalekiej Warszawie, wsiada do pociągu byle jakiego i ląduje w Jeleniej Górze. Nie, nie poprzestaje na tym – decyduje się ruszyć do Karpacza, potem zaś spotyka tajemniczego gościa, który oprowadza ją po wszystkich ciekawszych miejscach Karkonoszy. Wniosek – tak, dokładnie, czekało mnie łażenie po górach, za którym delikatnie mówiąc nie przepadam. Oprócz tego było sporo innych niedogodności. Względnie wczesne wstawanie (8.30, 8.45… na moje możliwości to naprawdę wcześnie), granie w 28-stopniowym upale w skórzanej kurtce i kapeluszu, realizowanie zdjęć w miejscach na znacznej wysokości (m.in. na wiszących mostach w Szklarskiej)… Miałam „dni wścieka”, kiedy czułam się cholernie zmęczona (zwróćcie uwagę, że po także bardzo absorbujących fizycznie i psychicznie warsztatach nie miałam ani dnia odpoczynku) i miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Brak porozumienia z własną postacią w sumie też dał mi się z lekka we znaki. Bo ta Magda taka mimo wszystko jest ułożona, co do mojej zbałaganizowanej osobowości stoi w opozycji. Może i dlatego, że tu chyba bardziej chodzi o pokazanie naszych gór i opowiedzenie paru legend niż o zbudowanie jakiejś naprawdę wiarygodnej (przynajmniej dla mnie) psychologicznie postaci. Kino offowe to nie rurki z kremem, proszę państwa. Oprócz tego na potrzeby produkcji musiałam nauczyć się jeździć na rolkach. Muszę przyznać, że chyba szło mi całkiem nieźle, bo pierwszego dnia upadłam tylko raz i to raczej bezboleśnie. Za to kiedy przyszło nagrywać scenę, w przerwie między ujęciami popisowo gruchnęłam nawet nie na tyłek, tylko na miednicę – tak, że siłę uderzenia poczułam aż w szyi. W efekcie następnego dnia musiałam udać się do lekarza, który stwierdził na szczęście tylko przykurcz mięśni spowodowany siłą upadku, wypisał tabletki przeciwbólowe z jakąś maścią pospołu i stwierdził, że poboli, poboli, za tydzień przestanie. Dzięki prochom przestało już po dwóch dniach. Bardziej dosadnych, fizycznych „reperkusji” póki co nie było. Po przełamaniu pierwszych lodów zaczęliśmy się ze Zbyszkiem dogadywać, a nawet znajdować wspólne tematy. Przez dwa tygodnie zrealizowaliśmy sceny na dworcu kolejowym w Jeleniej, Kruczych Skałach oraz przy wyciągu w Karpaczu, na Kruczych Skałach w Szklarskiej Porębie, w Western City w Ścięgnach, schronisku Samotnia (i po drodze do niej), kaplicy św. Anny w Sosnówce, wodospadzie Podgórnej w Przesiece oraz Parku Zdrojowym w Cieplicach. A potem reżyserowi skończył się urlop i wygląda na to, że resztę będziemy nagrywać weekendami. Oczywiście, o ile znajdziemy odtwórcę do roli owego gościa, co to główną bohaterkę po naszych okolicach oprowadza. Była już jedna osoba, która mogłaby go zagrać, ale nie za darmo. A ewentualna gaża zdecydowanie przekraczała nasz budżet (a raczej Zbyszka, który na wszystko wykładał i nawet za posiłki nie dawał mi zapłacić ze swojej kieszeni :P). Podrzuciłam reżyserowi namiary na znajomego młodego aktora i kto wie, może coś z tego wyniknie dobrego. Będzie wiadomo po niedzieli.

Warto by wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. W wyniku pracy nad filmem, zostałam właścicielką… królika. Tak, ja. Ta sama osoba, która od kilku lat wykręca się od posiadania jakichkolwiek zwierząt, twierdząc, że skoro nie ma dość czasu dla siebie, to co dopiero dla zwierzaka. A tu siup, niespodzianka. Do jednej ze scen potrzebny był królik, a że nikt ze znajomych reżysera nie posiadał takiego, żeby pożyczyć, to Zbyszek wziął i zwyczajnie kupił jednego. Z klatką i akcesoriami. Samiczkę. Chciał ją nazwać Dizajra czy jakoś tak, ale że w moich uszach brzmiało to okropnie, tak więc gdy tylko pojawiła się u mnie, została Suzaną, w skrócie Suzi. Tak, pojawiła się u mnie. Bo miała się do mnie przyzwyczaić i takie tam, żeby potem nie uciekała na planie. A efekt jest taki, że chyba już u nas zostanie po zakończeniu zdjęć. Bo jak się coś oswoi, to trzeba brać za to odpowiedzialność. A poza tym to kochany, puchaty bąbel, do którego łatwo się przywiązać. Ale oficjalnie rodzinie to ogłoszę, jak już swoje sceny będzie miała zagrane. Zresztą, mój pokój, to ja będę miała trociny, siano na dywanie i dwa metry sześcienne zajęte klatką.

Ja naprawdę mam nadzieję, że R. się zgodzi, skończymy to i będę miała jakiś pożytek z tych dwóch męczących tygodni.

 

 

Zostały mi te trzy dni wakacji i teraz zamierzam sobie wypocząć. Oczywiście pomijając całkiem fakt, że jednocześnie będę sprzątać pokój, szukając stałego miejsca dla Suzany oraz kompletować przybory i książki (co ja poradzę, że listę podręczników dostajemy zawsze po 1 września?). Dzisiaj jeszcze wybieramy się z matką na „List”. W końcu obiecałam (sobie i jej), ne? Ah. I mam już bilet na Neo-Nówkę 20 września. Ósmy rząd, ale cicho tam. Swoją drogą zabawne jest, że pomimo braku plakatów na mieście bileciki rozeszły się w trybie bardzo szybkim. VIP-y pierdolone, psia ich dupa.

2 myśli na temat “Schyłek lata”

  1. pozazdrościc głównej roli.. ^^ jak ten cały film będzie w obiegu, to bardzo chętnie bym go obejrzała ;Da swoją drogą, jak będziesz na neo-nowce, i uda Ci się zamienić z nimi słówko, to może nabąknij coś o zlocie w przyszłe wakacje? żeby panowie mieli chociaż świadomość że coś takiego może nastąpić xD może byłoby więcej prawdopodobnych obecnych..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *