Z dziennika adepta: Dzień V – Dzień targowy

Znowu bym się spóźniła – ale tym razem naprawdę mocno – gdyby nie napotkany po drodze autobus. I co z tego, i co z tego, że wcale nie jechał pod teatr? 😛 Dzisiaj zaczęliśmy od kolejnego przećwiczenia „Nim wstanie świt”. Tym razem z wyliczaniem odpowiednio długich pauz i dokładnym wybijaniem linii perkusyjnej na walizkach. Nie wiem, jak reszta, ale ja jeszcze się trochę mylę 😛 Później wiadomo – rozgrzeweczka, dogrywanie „Lokomotywy”. Kolejne kawałki próbowaliśmy łączyć w całość, z różnym skutkiem. Po raz pierwszy na poważnie próbowaliśmy scenę z wrzucaniem walizek na scenę. Anka tak „ciapła”, że walizka aż się otworzyła, za to waliza Brody zaczęła się sukcesywnie rozwalać (śmiem mieć wątpliwości, czy przy takim „użyciu” dotrwa do premiery… :P). Najciekawszym punktem dzisiejszej pracy było zdecydowanie rozpoczęcie prac nad sceną targu. Z rekwizytorni przyniesiono moc różnorodnych rekwizytów – radio, maszynę do pisania, dzbanki, garnuszki, kosze, klatki na ptaki i inne stare cuda-wianki. Każdemu przydzielono coś w rodzaju roli – jeden chłopak został gazeciarzem, inny golibrodą/fryzjerem, następny pucybutem, zaś dziewczyny a to handlarkami towarów wszelkich, a to wędrującymi to tu, to tam klientkami. Mi przypadła (nie wiem, czy to właściwe słowo, bo sama się wyrwałam) rola ptasznika i dwie ptasie klatki 🙂 Najpierw improwizowaliśmy. Jak się okazało na tyle fajne to było, że potem instruktorzy – głównie pani Grażyna – tylko dokładali jakieś wymyślone przez siebie interakcje między postaciami. Tak skleciliśmy zarys kolejnej sceny.

 

Wieczorem dla niektórych ciąg dalszy nastąpił, albowiem ze strony pań Doroty i Grażyny padło pytanie, kto wieczorem przyjdzie pomagać w promocji spektaklu. Zgłosiło się parę osób, właściwie wszystkie się potem zjawiły (ja, Łukasz, Dominika, druga Dominika vel Niunia, Ola, Tomek, Czarek, ten-Czarka-kolega-którego-imienia-nie-pamiętam i jeszcze trzy koleżanki, których imion też pozapominałam). Plan był taki, że bierzemy elementy z naszych kostiumów (bądź podkradamy kolegom): kapelusze, spódnice, czapki, marynarki i inne takie, bierzemy ulotki i idziemy rozdawać je ludziom zbierającym się na placu Ratuszowym, żeby oglądać rozpoczynający się dzisiaj Festiwal Teatrów Ulicznych. Oczywiście nie tak sobie zwyczajnie rozdawać, to miała być forma happeningu 😛 Tak więc śpiewaliśmy piosenki i pieśni ze spektaklu, chodziliśmy między ludźmi z okrzykami w „gazeciarskim” tonie („15 i 16 sierpnia! >>Klisze pamięci<<! Teatr Norwida zaprasza! Wstęp wolny!” i takie tam) czy na komendę Łukasza zastygaliśmy w bezruchu, a Natasza robiła nam zdjęcia. I fajnie było, chociaż niektórzy z czasem nie chceli już się bawić 😛 Najmilszym chyba epizodem był czteroletni na oko chłopiec, który chciał pogłaskać „liska”, czyli kołnierz z lisa, jaki miała jedna z dziewczyn. Finalnie dostał na chwilę oba (bo mieliśmy dwa) – jednego na szyję, a drugiego do pomiziania – plus foto u pana Konrada, który akurat się zjawił 😀 Także jeżeli widzieliście bandę ludzi z innej bajki (w tym „białą damę” w beżowym kapelusiku i płaszczu) śpiewających w nieznanym języku i krzyczącą coś o spektaklu, to wygląda na to, że spotkaliście nas 😀

Po rozdaniu wszystkich ulotek wróciliśmy do teatru, zostawiliśmy tam kostiumy i w większości ruszyliśmy na inaugurację Festiwalu. Nie postałam tam długo – obejrzałam rozpoczęcie i spory fragment spektaklu grupy Wędrujące Lalki Pana Pejo z Sankt Petersburga, po czym poczułam, że zaczynają mnie boleć nogi na tyle, by stwierdzić, że nie ma co lekceważyć i poszłam do domu. Ale było całkiem miło.

 

 

 

Z innych rzeczy…

– „Moja babićka pohazi z Chrzanowa” (wyjęte z kontekstu nie śmieszy, ale gdy się wie, w jakiej sytuacji to dzisiaj padło, ubawi się do łez).

– Dialogi na cztery nogi. W rolach głównych ja jako ptasznik i Martyna jako sprzedawczyni jajek.

 

Ja: Ptaszki, ptaszki śpiewająceee! Może ptaszka dla pani?

Martyna: A dziękuję, już jadłam.

 

Martyna: Jaaaajka świeżeee! Może jajko dla ptaszka?

 

– Na jutro już naprawdę muszę umieć na pamięć tą „Lokomotywę”. Szyyyyt!

– Po powrocie do domu włączyłam sobie „Tajemnicę Twierdzy Szyfrów”. I w pewnym momencie dostałam strasznego ataku śmiechu. Pan Wnuk na ekranie! 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *