Z dziennika adepta: Dzień III – Pierwszy poważny wściek (5 sierpnia, środa)

Wstałam pięć minut wcześniej i spóźniłam się o pięć minut mniej. To działa. Wbrew oczekiwaniom nogi mi nie zesztywniały i w zasadzie już tak nie bolą, chociaż gdy pojawiają się na drodze schody, to łydeczki dają o sobie znać. Dzisiaj balladę w większości cięliśmy już z pamięci, także po kilku próbach dostaliśmy walizki i zaczęliśmy utrwalać sobie rytm, który mamy na nich wybijać podczas śpiewania. Jeszcze trochę się mylimy czasem, ale ponoć jest dobrze 😛 Potem rozgrzewka z panią Grażyną. Ktoś stwierdził, że to właśnie od rozgrzewki powinniśmy zaczynać i coś w tym jest. Bo i w sumie łatwiej by się śpiewało z rozgrzanym aparatem mowy… Potem ustawialiśmy powoli scenę marszu, a gdy już skończyliśmy, poszliśmy do pracowni krawieckiej wybrać sobie kostiumy. Tak wypadło, że ja mam czarną sukienkę – taką, że jakby doczepić kołnierzyk z „harmonijką”, to byłby sędzia jak murowanie. Geeez. Na koniec zrobiliśmy pierwszą próbę czytaną „Lokomotywy” i pan Jacek tłumaczył nam, jak co akcentować, gdzie zwolnić, gdzie przyśpieszyć. A na koniec kombinowaliśmy scenę z latarkami.

… Wiem, że dzisiaj opis zdarzeń jest strasznie nijaki, ale bardzo mi przykro. Rok temu pani Koryna mówiła, że podczas pracy kryzys prędzej czy później każdego musi dopaść. Z tym, że wtedy przypiliło mnie już pierwszego dnia i potem miałam spokój, a teraz ścięło mnie trzeciego dnia. I wkurzało mnie dziś dosłownie wszystko – od wielkiej walizy z urwaną rączką, poprzez marsz, w którym się jeszcze mylę, pieśń, która mi nie wychodziła i dlatego jej nie zaśpiewam, sukienkę, w której się nie widzę, gołąbki na obiad (bo gołąbków z mięsem to ja nie jadam), skończywszy na pani pedagog, która się nas czepia i która najwyraźniej pomyliła warsztaty teatralne z koloniami Caritasu. A czemu się czepia? Bo ponoć na obiadach w Relaxie jesteśmy za głośni, a „to może źle wpłynąć na naszą opinię wśród ludzi, jeśli druga sala usłyszy”. A niech sobie wpływa, na tym zadupiu nawet jeśli nie dasz powodów, to i tak ludzie znajdą sobie coś, na podstawie czego ułożą ci zacną inaczej famę. Śmiać się jej zdaniem nie wolno, rozmawiać przez stół (i słuchać wywodów Czarka o muchach, szczurkach i shoppingu) też nie… A co to, kurwa, wakacje w klasztorze? Druga pani Frał się znalazła, tfu. I pisząc te wściekłe słowa wcale nie mam na myśli pani Basi. Chociaż ona z koleżanką po cichu się zgadza, nad czym ubolewam, bo zawsze mi się wydawała dosyć „życiowa”.

 

 

Z innych rzeczy…

– dajemy babci spokój.

– jak nietrudno się domyślić, nie potrzebuję już walizki. Za to, jak się okazało potrzebuję na jutro parę butów. Trzewików, steranych. No super. Ciekawe, skąd ja u nas wezmę, z dnia na dzień, parę zjechanych bucików na mój rozmiar. Bo, niestety, u nas jak jakieś obuwie jest zużyte, to zazwyczaj go się nie przechowuje, tylko wywala. A w dupie, przyjdę w lakierkach matki, które raz wieki temu pożyczyłam na bierzmowanie. Są (z)używane. A jak coś nie będzie pasić, to powiem im to, co napisałam powyżej. O tym, co u nas się robi ze starymi butami. O.

– pojawiły się pierwsze głosy lekkiego rozczarowania. Że za dużo pomysłów na raz i może wyjśćz tego chaos, że niektóre z nich są delikatnie mówiąc suche, że pomija się nieco mniej zdolnych. No cóż, pożyjemy, zobaczymy, rok temu na początku też to tak wyglądało.

– Mamy już swoją stronę internetową. Taką oficjalną. Wystarczy wejść na stronę teatru: http://teatrnorwida.pl i kliknąć na banner „Lato w teatrze”. Powstawanie afiszy, ulotek i zaproszeń w toku. Nataszka zrobiła piękne zdjęcia, które zostaną wykorzystane 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *